Nie rozmieniajmy tajemnicy Boga obecnego wśród nas na drobne naszych wzruszeń.
Tajemnica – czym jest? Niedostępną prawdą? Skrytym skarbem? Niezrozumiałym pewnikiem? Niepojętym znaczeniem? Jak wobec tajemnicy zachowa się człowiek? Będzie starał się odkryć jej sens? Czy zdobyć ją dla siebie? Zrozumieć, ile będzie w stanie? A może tajemnicy się podporządkować? Pozwolić się jej prowadzić? Ale dokąd? Czy raczej ku czemuś? A może ku komuś? Czy można samemu tajemnicę odszyfrować? Czy raczej zostać przez kogoś wtajemniczonym? A może jesteśmy w stanie tajemnicę wydrzeć? Albo inaczej – czy jesteśmy gotowi nawet życiem ją osłonić?
Są tajemnice osobiste, są państwowe, są tajemnice świata przyrody, są tajemnice ustanowione przez kogoś, są tajemnice będące cząstką bądź odblaskiem jakiegoś innego, zaledwie przeczuwanego świata. Te można nazwać Bożymi.
Nad tajemnicą Eucharystii się zastanawiam. Duża litera w tym określeniu wynika stąd, że to nie jakaś rzecz, jakieś tajemne słowo, tą tajemnicą jest Ktoś. Albo inaczej – jest to słowo określające obecność Kogoś. Podpowiadać nie trzeba, każdy z czytelników wie, że chodzi o Jezusa – historyczną postać sprzed dwóch tysięcy lat wciąż obecną w świadomości pokoleń. I budzącą skrajne reakcje. Dla jednych jest bliski, wielki, piękny, dobry. Dla innych jest daleki, wrogi, budzi niechęć i lęk. Jedni za związanie się z nim płacili życiem. Inni mordowali Jego wyznawców. Tak skrajne postawy już są tajemnicą. On sam jawi się jako Tajemnica.
Czy możemy Go poznać? Możemy, drogą tego poznania jest wtajemniczenie. A jest ono nie tyle przekazaniem jakiejś treści – krótkiej formuły bądź długiego wywodu – ale najpierw przygotowaniem umysłu, uczuć, woli, duchowego wnętrza, bogactwa ludzkich reakcji wtajemniczanego. To złożony, trudny, zwykle długotrwały proces. Czasem dokonujący się indywidualnie, twarzą w twarz. Czasem w jakiejś grupie. Wielkie zespoły biorące udział we wtajemniczeniu mogą być pomocne, ale bywają również przeszkodą. Dlaczego? Bo zacierają potrzebną człowiekowi intymność słów, gestów, nawet milczenia. Słowa są potrzebne, ale nie one stanowią o istocie wtajemniczenia. Potrzeba osobowego kontaktu człowieka z człowiekiem.
Trwa sezon pierwszokomunijny w parafiach. Komunia eucharystyczna. „On już miał komunię” – słyszymy. „Ona idzie do komunii” – mówimy. „Mama posłała już bliźniaków do komunii” – relacjonuje ktoś inny. Te i podobne określenia mają w tle pustkę. Bo pozbawiają Tajemnicę wtajemniczenia. Czyli są określeniami wewnętrznie sprzecznymi. I to pierwsze pytanie: jak o Komunii eucharystycznej mówić? Czy to w parafialnych ogłoszeniach, czy w kazaniu, ale także na szkolnej katechezie oraz na kościelnym przygotowaniu. Jak o niej mówić w domu – z dzieckiem, z rodziną (tu problem – jedni wierzący, drudzy nie, a jeszcze inni głowy sobie tym nie zaprzątają).
Gdzie ma się dokonywać wtajemniczenie? Wtajemniczenie dziecka do Komunii eucharystycznej, pierwszej i kolejnych? Przede wszystkim w gronie domowym – wśród rodziców, dziadków, rodzeństwa, chrzestnych. A nie w salce katechetycznej? A nie na lekcji religii w szkole? Owszem, potrzebne i to, ale katecheza czy szkolna, czy parafialna mają porządkować, wyjaśniać, nazywać to wszystko, co z kręgu domowego wyniesione. Niestety, dobrze wiemy, że pod tym względem jest coraz gorzej, a co najmniej trudniej. Próba wskazania obszarów coraz bardziej zaniedbanych przerasta ramy felietonu, a zróżnicowanie zależne od regionu i środowiska (np. wieś, miasto, ogromne blokowiska itd.) jest jak jeden do tysiąca. Na to nakładają się powszechne przemiany mentalności, obyczaju i nieobyczaju, stylu życia rodzin i kręgów społecznych. Z wielu czynników sprawy sobie nawet nie zdajemy.
Ale i bezsilni jesteśmy, bo przemiana jest nie w mocy jednostek. Skoro tak, to po co o tym mówić? Choćby tylko po to, byśmy zdawali sobie sprawę, że dawnego poziomu oddziaływania i rodzin, i parafii, i szkół na najgłębsze warstwy duszy dziecka nie odzyskamy. Zatem stracone wszystko i nie ma co mówić o wtajemniczeniu? To nie tak. Dawne schematy przestają funkcjonować, a po części nawet przestały istnieć. Ale przecież w Bożej ekonomii nie ma jakiegoś końca, który byłby ostateczny. Skoro śmierć na krzyżu nie stała się końcem ewangelii, a początkiem… Byleśmy tylko na czas, o świcie pobiegli do grobu. Jak owe niewiasty, co nie wiedziały, że grób pusty. Zatem – wszystko możliwe.
Zatem – nie posyłajmy dzieci do komunii, nie róbmy wokół początków dziecięcego wtajemniczenia ostatecznego tryumfu, nie upatrujmy w perfekcyjnej liturgii (czy to zawsze liturgia…) sprawdzianu „udanej komunii”, nie rozmieniajmy tajemnicy Boga obecnego wśród nas na drobne naszych wzruszeń. A tak naprawdę wtajemniczenie trwa całe ziemskie życie – od urodzin oznajmionych bólem i krzykiem matki i dziecka, poprzez wszystkie tajemnice stające na drodze malców i starców, aż po ostatni, często bezgłośny krzyk konającego. Ten krzyk też należy do kategorii wtajemniczeń, by w chwili ostatniego tchnienia odsłoniła się tajemnica naszej komunii z Jezusem. Już nie z krzyża, a z drogi do Emaus.