„Niech na całym świecie wojna,/ byle polska wieś zaciszna,/ byle polska wieś spokojna”. Wyspiański? Wesele?
Cóż, sto lat z okładem minęło od napisania owego dzieła. I co mamy? Wojnę. Czy wojna jest na całym świecie? Na całym, choć różne ma oblicza. Wielu mieszkańców Europy nie orientuje się w zawiłościach dalekowschodnich – z czego i Wyspiański sprawę sobie zdawał. Inna też wojenna technika dzisiaj: inteligentne rakiety, wciąż jeszcze „głupie bomby”, ostrzał artyleryjski, pożary, miny, informatyka – to najbardziej wojenne obrazy wojny. Za kulisami handel bronią, amunicją, paliwami – i nie tylko. Nawet dostęp do żywności staje się narzędziem wojny. Zawsze tak było, ale teraz jest na skalę niegdyś nie spotykaną. Już nie można powiedzieć: „tu wieś spokojna”. Nie można zaśpiewać: „jak sprzedam kaszankie, salceson, rąbankie, bimbru sie też napije”. Świat stał się globalną wioską. A głód gorszy od rakiet i ostrzału. Jeśli spichlerz świata zostanie zablokowany lub, co gorsza, zniszczony, katastrofa dotknie setek milionów ludzi.
Wyspiański demaskował mit spokojnej, sielskiej wsi. Polskiej, choć pod zaborami. Dziś taką wsią jest świat cały. A przecież nie możemy żyć pod presją wojennych, głodowych obaw, lęków przed bronią jądrową, strachem przed odczłowieczonym żołdactwem, ciężką pięścią jedynowładców i zwyrodnialców. Mamy przecież sąsiadów, współmieszkańców, krewniaków i nie krewniaków, znajomych i tych, co to tylko z widzenia. A i oni są ważni, czasem bardzo ważni w chwilach trudnych, w dniach mrocznych i nie daj Bóg głodnych. Potrzebna wtedy wspólnota tych, których los (czy raczej Bóg) postawił na naszych splątanych ścieżkach. Ale te potrzebne relacje bliskości człowieka człowiekowi nie rodzą się dopiero wtedy. Owszem, te relacje „bycia-dla” objawiają się w czas wojny, zawieruchy, huraganu, burzy. Ale jako ziarno dobra zawsze powinny drzemać w człowieku, jako gotowość pomocy, także jako nadludzka siła.
I mamy kłopot. Bo społeczeństwa nie przypominają wiosek z epoki Wyspiańskiego, gdzie mimo wszystkich różnic każdy znał każdego. Jasne, to czasem było obciążeniem, ale generalnie budowało więzy między ludźmi. Nie tylko na wsi, ale w tradycyjnych społecznościach miasteczkowych i miejskich także. Dziś jest inaczej. Dominuje model izolacyjny. Jak to zadziała w obliczu kataklizmu czy otwartej i powszechnej wojny? Pewnie nie ma jakiegoś uniwersalnego modelu. Ale bez wątpienia stwarza trudność. Choć patrząc na zryw solidarnej pomocy ukraińskim uchodźcom, można się spodziewać, że i sobie wzajemnie pomoc byśmy okazali.
„Niech na całym świecie wojna,/ byle polska wieś zaciszna,/ byle polska wieś spokojna.” Wieś… Jeśli całą Polskę za wieś weźmiemy, to ona ni zaciszna, ni spokojna. Ciągle aktualne jest stare porzekadło, że gdzie dwóch Polaków, tam cztery partie. Innymi słowy – polityczna rozsypanka. I wewnętrzna, i ta „eksportowa” – czyli na forum Unii Europejskiej. Nie lubię wypowiadać się na tematy polityczne – z powodów kilku. Ale czasem by trzeba. Kiedy? Wtedy, gdy polityka przestaje budować wspólny dom, a staje się narzędziem niszczenia wspólnoty i niszczeniem dobra. Jakim sposobem? Kłamstwem, intrygą, przekupstwem, matactwem, wzajemnym szczuciem, złodziejstwem, skrytobójstwem… Sposobów wiele – i wszyscy je znamy. Znamy, a przecie ulegamy tym i wielu innym metodom. Tracimy orientację, gdzie prawda, a gdzie kłamstwo. Dlatego boję się zabierać głos, bo nie mam pewności, czy dobrze rozróżniam ziarno od plew. Bo obawiam się, że sam ulegając zamętowi, mogę siać zamęt w głowach innych ludzi. Zatem milczeć? Może zbyt wielu ludzi milczy na tematy zasadnicze, a inni gadają, piszą posty, memy i co tam jeszcze; oglądają filmiki zaciemniające prawdę, konstruują badania opinii z tezą postawioną z góry, mają dostęp do środków powielania informacji oraz dezinformacji bądź ordynarnego kłamstwa. Pod tym względem nasza wieś ni zaciszna, ni spokojna. A Wyspiański pojęcia nie miał, jak wszechogarniający może być ten zamęt i niepokój. Dziś chochoł z wesela gra na tysiącu instrumentów swój taniec. A my tupiemy w jego takt.
My? – obruszy się ktoś. Tak, cała bieda w tym, że otumanienie milionów trwa. Czy nie ma ratunku? Sądzę, że jest. Ratunek widzę w prostocie Ewangelii. Nie jest ona szablonem, który nałożony na rzeczywistość, uporządkuje wszystko i to zaraz. Fundamentem ewangelicznej prostoty jest zasada „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi” (Mt 5,33nn). Ktoś powie, że to naiwność i że tą drogą można przegrać od razu i wszystko. Można. Ta Jezusowa zasada nie dla mięczaków i trwożliwych. To zasada dla ludzi odwagi wielkiej i ducha mocnego. Dla ludzi których nie uwodzi ani droga łatwych kłamstewek, ani lęk przegranej. Chocholi taniec usypiający poczucie i siłę prawdziwej mocy, nie ku prawdzie, a ku stagnacji wiedzie.
W chocholej orkiestrze wielu gra na różnych instrumentach. Są to instrumenty powierzone im przez społeczeństwo, dodane do funkcji pełnionej w tym czy innym posłannictwie – czasem władzy z jej różnymi agendami świeckimi ale też religijnymi – niebagatelna jest więc także funkcja ludzi Kościoła. Ważne jest posłannictwo nauczycieli od przedszkola po uniwersytety, znacząca jest misja artystów takiej czy innej sceny (Wyspiański do tej właśnie warstwy należał)… Wszyscy oni dzierżą w swych rękach ewangeliczne „tak, tak; nie, nie”. Chcielibyśmy muzyki pięknej i tańca porywającego, chcielibyśmy wodzirejów i mistrzów piękna oraz dobra. A tu tak wielu huczy i buczy w ponurej orkiestrze chochoła.
Dopóki tak będzie, polska wieś nie będzie ni zaciszna, ni spokojna. Oby nigdy naszemu pokoleniu nie zaśpiewali: „Miałeś, chamie, złoty róg,/ miałeś, chamie, czapkę z piór:/ czapkę wicher niesie,/ róg huka po lesie,/ ostał ci się ino sznur,/ ostał ci się ino sznur”.