Ten felieton dedykuję wszystkim, którzy w tych dniach - a może już wcześniej czy dopiero za jakiś czas - trud pielgrzymowania do jasnogórskiego sanktuarium naszej Matki i Królowej podejmą.
Rok był 1958. Dwóch 13-latków ze Śląska wybrało się w drogę po Polsce. Bezpieczniej było niż dziś, rodzice się zgodzili, chłopcy jakieś doświadczenie mieli. Celem był Hel, ale trasę tak obrali, żeby być w Częstochowie. Jasna Góra była legendą. Co tych dwóch wiedziało? Na tyle dużo, że świadomie chcieli tam być. I byli. Obraz był zasłonięty, pomodlili się, pokręcili po sanktuarium i ruszyli w swoją drogę. Czy to była pielgrzymka? Zostawmy pytanie w zawieszeniu.
Rok później z ich parafii wyruszyła, po wieloletniej przerwie, procesja na Górę św. Anny. Owa przerwa spowodowana była wojną, a zaraz potem rządami komunistów w Polsce. Na każde "zgromadzenie" trzeba było mieć zgodę władz. Czasy się zmieniły, parafia zgodę dostała. Ludu moc, krzyż na czele, chorągwie, figurki, ksiądz, ministranci w strojach, orkiestra, szyk procesyjny - no i ogromna radość. Euforia przy wejściu na "Rajski Plac", tłok, orkiestry, chóry... Tych dwóch też tam było. Czy to była pielgrzymka? Tego słowa wtedy nie było w użyciu. Mówiło się "procesja". No, bo tych 12 km w czasach komunikacji pieszo-rowerowej to była taka sobie odległość, akuratnie na procesję. Ale przecież to wydarzenie spełniało wszystkie znamiona pielgrzymki. Jakie? Powoli, jeszcze jedna, może dwie ilustracje.
Rok 1976, letnia Oaza Żywego Kościoła. Ochotnica Górna, setka ludzi w dwóch oazach. Dzień wspólnoty na Błyszczu - to o całą długość Ochotnicy, na drugim brzegu Dunajca. Prawie 20 km i tyleż z powrotem. Koło tysiąca oazowiczów dotarło na miejsce. Zawiązanie wspólnoty, dużo śpiewu, przygotowanie liturgii, Eucharystia i reszta programu (i koniki polne łaskoczące po łydkach, wszyscy fikali). Góry przy pięknej pogodzie, turystyczna eskapada, zmęczenie zmieszane z radością. Ktoś pije wodę z potoku, drugi wyśpiewuje słowa Psalmu 110 o Mesjaszu pijącym wodę ze strumyka. Pielgrzymka? Bez wątpienia pielgrzymka stanowiąca część wielkiej pielgrzymki, i to niejednej, tego samego dnia w całej Polsce.
I ostatnia ilustracja. Koniec lat 80. Autokarem marki Ikarus ponad 40 osób w drodze do Lourdes. Po drodze i tam, i inną drogą z powrotem, stacje w miejscach szczególnego kultu religijnego. Dla przykładu: Banneux, Paryż, Nevers, Ars, Flüeli, Bardo Śląskie... Przedsięwzięcie przedziwne, bo musiało uwzględnić ogromną wtedy różnicę wartości polskiej złotówki i walut zachodnich. Czas przejazdu wypełniony był także codzienną nauką rekolekcyjną i wspólnym Różańcem. No i każdego dnia Msza św. w kolejnym sanktuarium. Trzytygodniowe rekolekcje, równocześnie pielgrzymka. Ale nie brakowało elementu turystycznego, bardzo zresztą ciekawego.
Czy to była pielgrzymka? - pytałem na początku. Co jest atrybutem pielgrzymki? Droga, a właściwie jej pokonywanie. Sposoby nieważne - od własnych nóg po samolot. Miałem taką koszulkę od franciszkanów z nadrukiem: "Życie jest pielgrzymowaniem", do tego pielgrzym w habicie, z węzełkiem na kiju. Już mi się skończyła, choć ciągle jestem w drodze.
Ta pielgrzymia droga, wędrówka, może nawet włóczęga ma swój pierwszoplanowy cel wynikający z wiary i pobożności. Bywa męcząca, czasem kosztowna, czasem bez większych nakładów. Czy ryzykowna? Nie więcej niż każdy inny sposób podróżowania. Dlatego komentarze typu: "Jechali do Medjugorje, a Matka Boska ich nie ochroniła" nie pasują do tematu.
A łączenie celu religijnego z turystycznym, historycznym, krajoznawczym? Od najdawniejszych czasów tak było. Zresztą popatrzmy, jak wiele miejsc na duchowej, religijnej mapie naszych krajów stanowią dawne opactwa cystersów, kartuzów, benedyktynów i innych zakonów. A ich położenie i wkomponowanie w krajobraz, w lokalny ekosystem, w komunikacyjne i przemysłowe wykorzystanie rzek oraz naturalnych bogactw mineralnych! Tym bardziej warte jest nawiedzanie tych miejsc i łączenie - jak było już przed wiekami - bogactwa wiary z bogactwem materialnego i pięknego świata. Warto zauważyć, że ta prawidłowość dotyczy nie tylko świata tradycji chrześcijańskiej, ale także innych - zwłaszcza azjatyckich i dalekowschodnich.
Nasuwa się pytanie całkiem inne. Pielgrzymkę tworzy większa bądź mniejsza grupa ludzi złączonych wiarą i podjętą wędrówką. Czy jednak za pielgrzymkę można uznać przedsięwzięcie jednego człowieka, samotnie wędrującego do celu, jaki - kierując się wiarą - obrał? Odpowiedź daje wielowiekowa tradycja, która samotną drogę na spotkanie z łaską za pielgrzymkę uważa. Tym bardziej wspólne wędrowanie ludzi, których łączą nie tylko wiara i cel wiarą wyznaczony, lecz także wzajemna pomoc w drodze, na miano pielgrzymki zasługuje.
Droga, czyli camino. To tradycja licząca sobie wiele stuleci, ożywająca ostatnimi czasy. Szlak złotą muszlą znaczony wiedzie z różnych zakątków Europy do sanktuarium św. Jakuba Apostoła w Compostela na zachodnim krańcu kontynentu. A cały ten bogaty obraz pielgrzymowania rodzi się z przekonania, że życie jest wędrówką, a na tej ziemi - pięknej i cudownej - stałego miejsca nie mamy. A i sobie wzajemnie potrzebni jesteśmy.
Ten felieton dedykuję wszystkim, którzy w tych dniach - a może już wcześniej czy dopiero za jakiś czas - trud pielgrzymowania do jasnogórskiego sanktuarium naszej Matki i Królowej podejmą. Pamiętajcie, aby sprzed Jej tronu gorętszą wiarę do domu zanieść, radość w swoich środowiskach rozniecić, świat lepszym uczynić.