Z nauki religii odchodzi ostatnimi czasy wielu uczniów. I to nie tylko starszych klas, czy szkół ponadpodstawowych. Szkoły mają obowiązek zapewnić im wtedy naukę etyki.
Kilka tygodni temu poruszyłem temat etyki. Sprawa aktualna choćby w związku z trwającą wojną. Ale nie tylko to. W szkolnych programach etyka co jakiś czas też wraca. Temat wrócił po rozmowie z młodą nauczycielką. Uczy języków, ale opowiadając o swych zajęciach, mówi o nowych kierunkach pedagogicznego fachu. Dla niewtajemniczonych – im więcej dyplomów z różnych dziedzin, tym lepiej. Łatwiej o pracę w szkole, łatwiej wpasować się w szkolną siatkę godzin, łatwiej także o jakieś dodatkowe godziny w innej szkole czy na jakichś kursach. „Bo wie ksiądz, jeszcze zaczęłam etykę”. Przyklasnąłem z całym przekonaniem. Dlaczego?
Brakuje nauczycieli do przedmiotu etyka. Przez wiele lat był on li tylko formalnością na blankietach świadectw szkolnych w opcji „religia/etyka”. Do zapisania się na etykę było niewielu chętnych, zorganizowanie zajęć w szkolnej siatce godzin zarówno przedmiotowo, jak i osobowo było praktycznie niemożliwe. Z nauki religii odchodzi ostatnimi czasy wielu uczniów. I to nie tylko starszych klas, czy szkół ponadpodstawowych. To zupełnie inny temat, dla nas, chrześcijan, bolesny. Szkoły mają obowiązek zapewnić wtedy uczniom naukę etyki. Ale nauczycieli jest niewielu.
Jest jeszcze jeden niepokojący problem. Popatrzmy tak „od końca”. Czy mógłby ksiądz katecheta (siostra, pani, pan katecheta) objąć przedmiot etyka? Pierwsza trudność to interpretacja dyplomu: czy studia teologiczne uprawniają do nauczania etyki? Tu może (choć nie musi) wybuchnąć niejeden spór. Popatrzmy także tak „frontalnie”. Czy uczeń bądź rodzice dziecka, „uciekając” przed księdzem, czy ogólniej przed katechetą, będą w stanie zaakceptować tę samą albo podobną osobę jako nauczyciela etyki? I nie jest to wydumany problem. Bowiem nieraz ucieczka przed nauką religii jest ucieczką przed konkretnym człowiekiem. Przykre, lecz to trudny, a często i splątany problem.
Zatem księża na etacie etyków raczej nie. Choć ja kiedyś miewałem lekcje fizyki, ale nie na etacie, tylko na zastępstwie, myślę, że fachowym. To, co muszę powiedzieć, to nie tylko moja obawa. Otóż może się okazać, że środowiska prezentujące moralność permisywną zajmą z czasem znaczącą część etatów etyki w szkołach. Nie mówmy, że to niemożliwe. W krajach zachodnich nie są już rzadkością nawet duchowni – tak parafialni, jak i nawet profesorowie uniwersyteccy – reprezentujący rożne nurty LGBT. Mając to na uwadze, chrześcijanie powinni zdobywać kwalifikacje do zawodu „nauczyciel etyki” i jako główną specjalizację, i jako dodatkową. Tego z jednej strony nie można narzucić, z drugiej strony traktować jako swoistej krucjaty. To powinien być naturalny dalszy ciąg wiary konkretnych osób. A że potrzebna jest jakaś forma kształtowania, zachęty, ukazania takiej drogi zawodowej jako sposobu bycia chrześcijaninem, to nie ulega wątpliwości.
Powtórzę fragment mojego felietonu sprzed kilku tygodni: „Można mówić (pisać) o tematach etycznych w sposób zupełnie bezkonfesyjny. Nie żebym nisko cenił naszą chrześcijańską etykę, ale zobaczyłem, jak miałkie są konfesyjne spory wobec wielkości zapisanych w naturze człowieka prawideł etycznych. I można o nich mówić zwykłym językiem”. Te zdania są moim maleńkim komentarzem do zbioru tekstów Leszka Kołakowskiego pod tytułem «Mini wykłady o maxi sprawach». Gdy zatem chrześcijanin zajmie się etyką, także jako szkolnym przedmiotem, musi być świadom, że nie staje w opozycji wobec takich czy innych kierunków myślenia, postępowania, budowania jakiejś partykularnej etyki, lecz że ma i chce szukać głębi prawdy o człowieku. A do tego trzeba samemu być człowiekiem. Piszę te słowa 20 października. Kościół w tym dniu wspomina św. Jana z Kęt. Człowiek Akademii Krakowskiej, także ksiądz. Niezwykle aktywny, pracowity specjalista w wielu dziedzinach. Zarazem głębokiej wiary i chyba jeszcze większego miłosierdzia. Etyka – dla niego dziedzina filozofii, a równocześnie oś jego życia. Będziecie w Krakowie, wstąpcie do kościoła św. Anny przy Plantach. Znajdziecie tam bez trudu jego sarkofag. Patron dla naszych problemów. A pani Ani, którą wspomniałem na początku, życzę pomyślnego zdobywania nowych kwalifikacji – tak na uczelni, jak i sprawdzianu w rodzinnym życiu.