Są obrazy, opowieści, wydarzenia, które zapisują się trwale w pamięci. Mam takie zdanie (po czesku) i towarzyszącą mu opowieść, która co jakiś czas wraca, jak film.
Owo zdanie brzmi: "Moj osud je čekáni" (Moim losem jest czekanie). Zdanie to wypowiedział w czasie nagrywania jego wspomnień ks. Stanislav Lekavy, niegdyś tajnie wyświęcony czeski kapłan. Było to w wątku o uwięzieniu w komunistycznym kryminale. Mała cela, z szerokich desek podłoga, okienko wysoko. Padający promień słońca odlicza czas. On "spaceruje" pięć kroków tam, pięć z powrotem i tak bez końca. Uśmiechnął się do mnie i wyjaśnił: "Moj osud je čekáni". Po latach: zakrystia katedry w Ostravie, Stanio ubrany już w ornat, za chwilę zacznie się Msza święceń (dla potwierdzenia tamtych, przyjętych potajemnie). Podłoga zakrystii z szerokich desek, okienko wysoko, promień słońca pada na deski - jak kiedyś w więzieniu. Pokazuję mu ów promień. Mówię: "Stanio, tvoj osud je čekáni". Uśmiechnął się i dopowiedział: "Čekáni i dočekáni". Dlaczego przypomniał mi się mój przyjaciel Stanio? No bo lada godzina zacznie się, a może dla ciebie już się zaczął Adwent. Czas wyjątkowego czekania i doczekania się.
W życie człowieka, każdego człowieka, wpisane jest czekanie. Wszelakich oczekiwań bywa w ludzkim życiu wiele. Od dziecka - kiedy będę duży, kiedy pójdę do przedszkola (szkoły), kiedy pojedziemy nad morze, kiedy przyjedzie ciocia, kiedy spotkam Tereskę, kiedy skończę szkołę i tak bez końca. Jedno czekanie wypełnione radością, inne pokojem, inne jeszcze lękiem... Czas wojny - choćby tej za naszą granicą - przynosi ze sobą szczególnie niespokojne czekanie. Bo w głębi serca czekamy na pokój, ale...
I tak dochodzimy do czekania ponad wszystko. Czekanie, które przed dwoma tysiącami lat drzemało w wierze narodu hebrajskiego. Czekanie nie do końca zdefiniowane: "Wiemy, że gdy przyjdzie Mesjasz..." - mówi ktoś z tłumu. Mówi z nadzieją, że może już przyszedł Mesjasz, ale może to tylko złuda? Wierzyć, pytać, wątpić? To właśnie jest Adwent. Bo Adwent każe i pozwala pytać. Ale pytają ci, którzy wierzą choć zaczątkowo. I to oni mają przywilej wątpić - nie destrukcyjnie, a odkrywczo. Jakiś promień słońca przesuwa się po deskach życia, jak wskazówka astronomicznego zegara. Moim losem jest oczekiwanie! Oczekiwanie na pewną, ostateczną odpowiedź. Czy taka odpowiedź istnieje? Czy jest różnica między oczekiwaniami człowieka wierzącego a człowieka niewierzącego? Staram się te felietony pisać i dla jednych, i dla drugich. Raz jest to wyraziste, innym razem jakby stawało się mniej istotne. A jak jest z tym czekaniem?
Czekanie jest wpisane w życie każdego człowieka - powtarzam. I nie jest ono utrudnieniem życia, jakąś jego ciemną stroną, nie ciąży nad nami jak fatum czy przekleństwo. Czasem takie myśli nachodzą każdego z nas, gdy nie rozumiemy sensu jakiegoś konkretnego czekania. Złości nas ono, obwiniamy czasem siebie, czasem Pana Boga (ciekawe... obwiniamy Go, nawet gdy weń nie wierzymy), czasem obwiniamy innych ludzi, to znów system prawny czy obyczajowy, który nas więzi. Rzadziej obwiniamy samych siebie - a warto, może nawet trzeba siebie obwinić o to czy owo. To jest ta ciemna strona czekania.
Ale jest i ta jego jasna strona. I ma nawet swoją własną nazwę: nadzieja. Dochodzi ona do głosu, gdy wiem, nie tylko rozumem, ale całym sobą jestem przekonany, po prostu wiem, że przedmiot oczekiwania się spełni. Nadzieja nie jest cechą wyłącznie ludzi wierzących. Nadzieję mają przed sobą także wątpiący, szukający, odrzucający religijną wiarę. Wszelako łatwiej przychodzi nadzieja człowiekowi wierzącemu niż niewierzącemu. Ktoś powie: złuda wiary przechodzi w ułudę nadziei. Czasem tak. Ale powiązanie nadziei z wiarą jest głębsze niż założenie wspomnianego zarzutu. Otóż, nadzieja rozszerza horyzonty ludzkiego umysłu. Widzimy, słyszymy, postrzegamy świat, ludzi, samych siebie o wiele głębiej, w innych barwach, w innej przestrzeni, a nawet w przedziwnym poszerzeniu czasu. Wtedy przychodzi pogoda ducha, spokój, nawet w sytuacjach skrajnie trudnych.
To właśnie widziałem w księdzu Lekavym. Jego powiedzenie: "Moj osud je čekáni" nie był wyrazem fatalizmu, a nadziei, która jest pewna jak ziemia pod stopami. Z tego płynęła jego spokojna radość przyciągająca ludzi. On był takim "chodzącym adwentem". Całe lata wciąż na coś czekał. Na przeżycie w obozie pracy, na koniec wyroku, na pracę, na uwolnienie od inwigilacji, na ustabilizowanie życia. A potem na studia teologiczne, na tajne święcenia, na ułożenie na nowo życia po odejściu żony, na koniec procesu w Rzymie, na święcenia... "Moj osud je čekáni i dočekáni". I doczekał. Byłem przy tym. Jako pierwszy po biskupie położyłem moje dłonie na siwą, skołataną, a pełną spokojnej radości głowę Przyjaciela.
Zaczynamy Adwent. Od wieków jest on przemijającym obrazem wieczności. I nie tylko ten nasz, chrześcijański Adwent jest takim obrazem. Jak się rozejrzeć, to takich przemijających obrazów wieczności wokół nas, także w nas, jest więcej. Tylko dobrze się rozejrzeć.