Żyjemy w przebodźcowanym świecie, który nie znosi pustki. Tymczasem Adwent, który powinien być stylem życia chrześcijanina, zachęca nas do oczyszczenia z tego wszystkiego, co zbędne, co nie prowadzi do relacji z Panem Bogiem, sobą samym i drugim człowiekiem. To czas duchowego minimalizmu w najgłębszym znaczeniu.
Różne style w sztuce, ze względu na ilość użytych ornamentów, można podzielić na dwie grupy: amor vacui i horror vacui. Horror vacui, czyli strach przed pustką, wypełnia dekoracją każdy skrawek wolnej przestrzeni. To na przykład sztuka irlandzka, która wszystko zapełnia charakterystycznymi misternie wykonanymi plecionkami, albo sztuka baroku, pełna fikuśnych zawijasów i rozbrykanych małych aniołków. Amor vacui z kolei, czyli miłość do pustki, to style, w których odnajdujemy wielkie puste przestrzenie, które jednak podkreślają to, co najważniejsze. To wielkie gotyckie katedry, po wejściu do których nasz wzrok od razu kierujemy na znajdujący się na końcu nawy głównej ołtarz, albo minimalistyczna sztuka japońskiej kaligrafii, w której puste białe tło przecinają ostre i zdecydowane pociągnięcia czarnego atramentu. Oczywiście są również bardziej umiarkowane style, ale każde dzieło sztuki zbliża mniej lub bardziej się do jednej z tych tendencji.
Dlaczego chcę zacząć Adwent od tego rozróżnienia? Dlatego, że żyjemy w czasach horror vacui, w czasach ogromnego strachu przed pustką. Świat w którym żyjemy zdaje się przekonywać nas, że nasze domy powinny być pełne różnych gadżetów, a lodówki pełne jedzenia, że mamy ciągle zdobywać nowe umiejętności, że każda chwila ma być zajęta jakąś aktywnością, że właściwie powinniśmy robić już nie dwie czy trzy, ale wiele rzeczy naraz, że stale powinniśmy być na bieżąco ze wszystkimi informacjami. Robimy się w ten sposób coraz bardziej rozkojarzeni, coraz trudniej odróżnić nam to, co ważne od tego, co drugorzędne i jak już nawet znajdzie się chwila samotności i ciszy, to zagłuszamy ją włączając muzykę, czy kolejny serial, byle tylko nie musieć skonfrontować się z pustką. To myślenie przekłada się również na nasze życie duchowe: że powinniśmy poznać więcej szkół duchowości i szukać jeszcze więcej religijnych wrażeń.
Pan Jezus w dzisiejszej ewangelii przypomina nam historię Noego, kiedy to katastrofa naturalna przyniosła oczyszczenie z tego wszystkiego, co grzeszne na ziemi. Biblijny potop jest uniwersalną figurą wielkich kataklizmów i innych tragicznych wydarzeń w historii świata, które niszczyły to, co wydawało się być wieczne. Każdy naród, każda rodzina i każdy człowiek musi w pewnym momencie zmierzyć się ze swoim potopem, to znaczy z jakimś trudnym doświadczeniem, straty, choroby, odrzucenia, które stawiają nas wobec pytania o to, co jest naprawdę ważne.
Potop, historia spustoszenia, ukazuje tę prawdę, że moment upadku, moment największego nawet kryzysu może być również momentem objawienia się Boga w naszym życiu. Noe musiał być przez ludzi wyśmiewany za to, co robił: budował ogromną arkę z dala od morza. Ale on wiedział, co jest ważne, bo myślał o ostatecznym celu, jakim było ocalenie tych, których najbardziej kochał. Adwent zaczynamy od odwrócenia perspektywy, od spoglądania w przyszłość, żeby wiedzieć, dokąd zmierzamy - żeby ten nowy rok liturgiczny zacząć jako pielgrzymi, którzy wiedzą dokąd idą, a nie jak turyści, dla których liczy się to, żeby w drodze było wygodnie.
Pan Jezus mówi, że przyjdzie taki moment, kiedy ktoś będzie wzięty, a ktoś zostawiony, coś w moim życiu zabiorę do Domu Ojca, a coś zostanie tutaj na ziemi. Wzięte będzie tylko to, co zrodziło się z i do miłości. Adwent pyta mnie, czy na końcu mojego życia będę mógł powiedzieć, że, tak, zainwestowałem wszystko w relacje. Jedyne o co zostaniemy zapytani, to czy wykorzystaliśmy tę szansę jaką jest nasze życie, żeby nauczyć się kochać. Kiedy coś się kończy - a potop był końcem czegoś - jesteśmy zaproszeni do tego, żeby widzieć nowy początek. Kiedy przychodzi cierpienie chodzi o to, żeby w bólu wzrastać, żeby w chorobie, w stracie i depresji widzieć dar i zadanie, bo trudności są wezwaniem do tego, żeby jeszcze bardziej kochać i zaufać. Naszym prawdziwym problemem nie jest utrata czegoś, ale kurczowe trzymanie się tego, co mamy, a mamy coraz więcej i to zaczyna nam przesłaniać to, co naprawdę ważne.
Przyjście Syna Człowieczego będzie takie jak za czasów Noego: nikt nie był na potop przygotowany, bo wszyscy byli skupieni na jedzeniu i piciu i innych przyziemnych rzeczach. Czas Adwentu to zachęta do oczyszczenia z tych wszystkich zbędnych ornamentów, tak, żebyśmy umieli dostrzec to, co jest naprawdę ważne. Bo Adwent to tak naprawdę styl życia chrześcijanina - trwanie na czuwaniu i oczekiwaniu Pana. A żeby dostrzec Pana, który przychodzi po cichu, należy z czegoś zrezygnować. Droga do Domu Ojca nie wiedzie przez zdobywanie kolejnych rzeczy, tytułów, czy umiejętności w życiu duchowym, ale to droga, która polega na ciągłym oczyszczaniu się, na traceniu tego, czym się tak odgradzamy od drugiego człowieka i Pana Boga. To droga, która polega na pozwoleniu sobie na bycie słabym, na bycie bezradnym. Bo ostatecznie tylko kiedy pozwolę sobie na słabość, w doświadczeniu pustki, Pan Bóg może zacząć działać i mnie przemieniać na Swoje podobieństwo.