– Media grają emocjami, bo to jest łatwiejsze i wygodne – mówił w Opolu Wojciech Jagielski, znakomity reporter.
Wojciech Jagielski, dziennikarz, reportażysta, pisarz oraz były korespondent wojenny „Gazety Wyborczej”, a obecnie pracownik PAP i członek redakcji „Tygodnika Powszechnego” przez godzinę i 40 minut odpowiadał na pytania Agnieszki Zientarskiej podczas spotkania w ramach Opolskiej Jesieni Literackiej. Słuchało go ponad sto osób, które szczelnie wypełniły salę konferencyjną MBP.
I to słuchało bardzo uważnie, wręcz z niebywałym skupieniem. Nic dziwnego. Jagielski jest legendą polskiego dziennikarstwa i reportażu. Jego korespondencje i książki z Gruzji, Kaukazu, środkowoazjatyckich republik proradzieckich, RPA czy Afganistanu były nagradzane i nominowane do największych nagród literackich. W Opolu promował najnowszą książkę „Druga strona świata. Reporter w czasach chaosu” – wybór tekstów, które ukazały się w „Tygodniku Powszechnym” w latach 2020–2022.
Jestem skromnym depeszowcem
Intrygujący był spokój, z jakim Jagielski opowiadał o współczesnym świecie i jego dramatach. – Wydaje mi się, że nasze wrażenie, że żyjemy w najbardziej niespokojnych czasach – abstrahując od epidemii i wojny w Ukrainie – bierze się głównie z natłoku informacji, którymi jesteśmy bombardowani. Media grają emocjami. Nawet jak się nic nie dzieje, to i tak spikerzy takim głosem mówią „dobranoc” albo „dzień dobry”, że człowiek się ogląda, z której strony na niego to nieszczęście spadnie. Więcej jest krajów szczęśliwych i spokojnych na świecie. Tych nieszczęśliwych jest garstka, a my tylko o nich piszemy – mówił. Nie robił z siebie twardziela, bohatera ani myśliciela mającego głębokie refleksje na temat kondycji współczesnego świata. Takie nadmierne intelektualne aspiracje uznał zresztą za słabość ostatniego okresu twórczości Ryszarda Kapuścińskiego. – Jestem tylko skromnym depeszowcem. Wiedziałem, że jeśli ktoś ma predyspozycje do wysokich lotów, do bycia Ikarem, to ujawnia je wcześniej. A jeżeli ktoś Ikarem nie był i nawet takich tęsknot nie wykazywał, to nie powinien być namawiany do mówienia o przyszłości świata, zastanawiania się nad kondycją natury ludzkiej etc. Nie mam do tego przygotowania ani teoretycznego, ani praktycznego. Ani śmiałości – mówił o sobie nie bez kokieterii, ale z wyczuwalnym dystansem wobec stanu współczesnego dziennikarstwa i tak łatwo wypowiadanych opinii. – To jest duże wyzwanie, żeby nie dać się manipulować mediom. Mój redaktor naczelny nazywa to zjawisko polityką aportowania. Podobnie jak ten pies nie jesteśmy w stanie nie pobiec za rzuconym „kijem”. Ktoś nam ten „kij” podrzuca, żeby zwrócić naszą uwagę. My się na niego rzucamy, szczerzymy zęby, chcemy gryźć. To nawet nie zawsze jest manipulacja, bo manipulacja zakłada jakiś plan, tylko to jest po prostu łatwiejsze. To się robi tylko i wyłącznie dla wygody – mówił.
Linia nr 14
W tym, co Jagielski mówił, czuło się także dystans do własnych osiągnięć. O swoich relacjach z wojny w Osetii mówił, że na początku była to śmieszna wojna, na którą można było dotrzeć z dworca w Tbilisi, jadąc pół godziny autobusem linii nr 14. – Nie chciałem jeździć na wojnę, ale mój szef w PAP zdecydował, że będę się zajmował południem Związku Radzieckiego. A skoro pojechałem do Gruzji i tam wybuchła wojna, to przecież nie będę opisywał piękna tamtejszej przyrody. Ja na dziennikarstwo chyba nieuleczalnie zapadłem. Było to dobrodziejstwo i błogosławieństwo, ale i przekleństwo ze skutkami ubocznymi – mówił W. Jagielski. To było jedyne nawiązanie do dramatycznych osobistych skutków bycia korespondentem wojennym: u jego żony Grażyny jako „skutek uboczny” życia z reporterem wojennym zdiagnozowano PTSD – zespół stresu pourazowego. Reporter powiedział też o tym, co jest dla niego w dziennikarstwie najważniejsze. To historie pojawiające się czasami „w szóstym akapicie” depesz wielkich agencji prasowych jako ubarwiające zasadniczą treść informacje o „zwykłych” ludziach zaangażowanych w wydarzenia. – Dla mnie opowieścią pozytywną, dającą nadzieję jest opowieść o buncie, o walce o uratowanie godności. Każda historia, w której idzie o godność, o to, żeby się nie dać złamać przeciwnościom, jakiemuś reżimowi czy biedzie, jest opowieścią o tym, że warto żyć, że życie może przynieść też zmiany na lepsze – mówił Wojciech Jagielski. Spotkanie z nim też daje nadzieję: że wciąż bardzo potrzebujemy głosu ludzi, którzy wiedzą, co mówią, i nie mają żadnego doraźnego interesu w wypowiadaniu swoich opinii. Takich bardzo chcemy słuchać.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się