Adwent możemy przeżywać jako wspaniałą przygodę, w czasie której spotykamy dzisiaj przewodnika, św. Jana Chrzciciela, który ma dla nas bardzo dobrą wiadomość: skarb, którego tak pragniemy, Królestwo Niebieskie, jest już bardzo blisko! W tej wędrówce jesteśmy zaproszeni, żeby odrzucić to, co niekoniecznie, bo podróżując lekko jesteśmy w stanie zajść dużo dalej. To również zachęta do tego, żeby pokochać momenty pustyni, bo tylko wtedy jesteśmy w stanie usłyszeć, jak Pan Bóg do nas mówi.
Ostatnio, trochę dla rozrywki, postanowiłem pogrzebać w etymologii i historii słowa „Adwent”. Oprócz oczywistego znaczenia jakim jest „przyjście”, albo tego, że w starożytnym Cesarstwie Rzymskim była to nazwa święta związanego z cesarską wizytą w jakimś mieście, to co mnie najbardziej zaskoczyło to fakt, że angielskie „adventure”, czyli przygoda, oraz odpowiedniki tego słowa w języku włoskim, hiszpańskim, francuskim, niemieckim i jeszcze wielu innych pochodzą z tego samego łacińskiego rdzenia co nasz Adwent. Śmiało można więc chyba powiedzieć, że oprócz tego, że to czas minimalizmu nastawionego na uważność, to również jakaś przygoda.
W każdej klasycznej opowieści przygodowej bohater na swojej drodze spotyka jakiegoś ekscentrycznego dziwaka, jakiegoś przewodnika, który daje wskazówkę, jak znaleźć skarb, albo zaginione miasto. Dobre opowieści przygodowe mają to do siebie, że dodatkowo sam bohater przeżywa głęboką wewnętrzną przemianę i wraca przemieniony do domu. W dzisiejszej odsłonie naszej adwentowej pielgrzymki spotykamy nieoczekiwanego przewodnika, Jana Chrzciciela, który ma dla nas bardzo dobrą wiadomość: poszukiwany przez nas od dawna skarb, którym jest Królestwo Niebieskie, jest już blisko! To nie jest groźba, to jest wspaniała obietnica.
Krzyczenie na pustyni może wydawać się bezużytecznym zajęciem. Jeżeli chcemy być słyszani, idziemy przecież w jakieś miejsce, gdzie są ludzie, na plac, na targ, na skrzyżowanie, ale na pewno nie na odludzie. A jednak, krzyczenie na pustyni może mieć funkcję terapeutyczną. Kto z nas w końcu nie chciał kiedyś zamknąć się w jakimś pustym pokoju i móc wykrzyczeć się i przeklinać? Być może nie wszyscy, ja miewam tak bardzo często.
Krzyk to tak naprawdę coś, co wyraża naszą bezradność. I właśnie to doświadczenie bezsilności jest tym, co sprawia, że możemy się otworzyć ma Boże działanie w moim życiu. Bo co mnie zbawia? Moje czyny? Lepiej nie, bo wtedy naprawdę jestem zgubiony. Jedyne, co mnie zbawia to czyn Chrystusa. Presja codzienności, szybkość z jaką żyjemy, otaczający nas ze wszech stron szum informacyjny, nie pozwalają pochylić się nad tym, w jakim kierunku właściwie zmierzam, ale życie się o to upomni. Doświadczenie choroby, straty, prędzej czy później zmusi nas do odpowiedzenia sobie na pytanie, co jest ważne. Kiedy wreszcie przychodzi taki moment, że zdaję sobie sprawę z tego, że sam nie poradzę sobie w życiu, to jest początek prawdziwego nawrócenia, prawdziwego zwrócenia się w dobrym kierunku. Żeby to zrozumieć, trzeba doświadczyć pustyni.
Pustynia jest w Piśmie Świętym uprzywilejowanym miejscem przemiany. To miejsce śmierci, ale również miejsce oczyszczenia, w którym spotyka się Boga. To miejsce śmierci, bo tam stary człowiek, który jest w każdym z nas, musi umrzeć, zanim narodzi się na nowo. Nowe życie nie może się zacząć inaczej jak tylko od upadku starego życia. Pustynia przedstawia pustkę w naszym życiu, naszą nędzę, nasze upadki, nasze porażki, nasze niedoskonałości, naszą wrażliwość. Parafrazując jedną z prawd wiary, pustynia jest nam do zbawienia koniecznie potrzebna.
My chyba ciągle jeszcze myślimy, że musimy zaczynać od naszych mocnych stron, że przed Panem Bogiem mamy się stawić jak na rozmowie kwalifikacyjnej i przedstawić Mu swoje zalety. A tymczasem to jest zupełnie na odwrót, warto przed Panem stanąć w pełnym blasku swojej kruchości i biedy i uznać, że przychodzi Ktoś, kto przynosi oczyszczenie, że siekiera przyłożona do korzenia jest po to, żeby uwolnić od tego, co niekonieczne, a do czego jestem przywiązany w nieuporządkowany sposób i co nie pozwala mi iść dalej.
Żyjący z dala od miasta Jan przyciągał do siebie tłumy, nie tylko z Jerozolimy, ale z całej Judei, bo nie bał się odważnego głoszenia, nie bał się mówić, w którym miejscu należy przyłożyć siekierę, nie bał się krytyki zarówno konserwatywnych saduceuszów, jak i liberalnych faryzeuszów. To był człowiek, który wierzył w to, co mówił, który był autentyczny. Nas nie przyciąga ktoś, kto mówi coś ciekawego — żeby znaleźć jakąś ciekawą historię wystarczy poszukać w internecie — ale przyciągają nas ciekawi ludzie, tacy, którzy wierzą w to, co robią. Czym innym jest posłuchać czegoś ciekawego, a czym innym jest spotkać ciekawą osobę. Jan był trochę jak małe dziecko, zajęty jedną sprawą, całym sercem oddany tej jednej rzeczy: wykrzykiwaniu, że Pan jest już blisko, że ten największy skarb jest coraz bliżej.
Styl życia Jana Chrzciciela, mieszkanie na pustyni, ubieranie się w sierść wielbłądzią, jedzenie szarańczy i miodu, to wszystko może wydawać się ekstrawaganckie, ale w istocie wskazuje na prostotę życia. To zachęta dla nas, którzy szukamy coraz nowych wrażeń, coraz to nowej i bardziej wyszukanej kuchni, żeby wybierać prostotę. Dlaczego np. włoska kuchnia jest uważana za najlepszą na świecie? Bo jest bardzo bardzo prosta. Wyłącznie świeże, naturalne składniki, bardzo mało przypraw. Odrzućmy to wszystko, co niekonieczne, co nie pozwala nam docenić prawdziwego smaku, żebyśmy mogli zrobić miejsce dla przychodzącego Pana, Pana, który przychodzi po cichu i w pokorze.