Wątpliwości, na które natrafiamy w życiu, są czymś cennym, bo skłaniają nas do zatrzymania się i zadawania pytań o to, czy te wszystkie rzeczy, których się spodziewamy i które sobie wyobraziliśmy, są tym samym, do czego zaprasza nas Pan Bóg. A On zaprasza nas do tego, żebyśmy się radowali z tego, że przez chrzest już jesteśmy obywatelami królestwa niebieskiego.
Kiedy mowa jest o minimalizmie, a Adwent jest zachętą do takiego właśnie stylu życia, do rezygnowania z tego, co niekonieczne, żeby docenić to, co konieczne, nie sposób nie wymienić najbardziej minimalistycznego dzieła w historii literatury, jakim jest Pismo Święte. Biblia jest bardzo powściągliwa, skąpa w opisy, a co za tym idzie, każde słowo ma w niej ogromne znaczenie. Myślę, że można powiedzieć, że Pismo Święte jest napisane w takim encyklopedycznym, oszczędnym stylu, bo to encyklopedia relacji i znajdujemy tam tylko to, co konieczne, żeby nauczyć się kochać siebie, drugiego człowieka i Pana Boga.
Hasłem w tej encyklopedii, które dzisiaj kontemplujemy, jest radość. Radość chrześcijańska jest inna niż ta, którą oferuje świat. To nie chwilowe zauroczenie drobnymi rzeczami, ale to trwałość relacji i bliskość tych, których kochamy, to czułość Ojca, który woła nas po imieniu.
„Błogosławiony, kto nie zwątpi we Mnie”, mówi Pan Jezus, a tymczasem historia zaczyna się od wątpliwości Jana Chrzciciela, który całym swoim życiem wskazywał na przyjście Zbawiciela, ale teraz jest w więzieniu, cierpi i myśli, że być może całe jego życie jest pomyłką. Jan, w malarstwie często przedstawiany z palcem wskazującym na Zbawiciela, z całego swojego życia uczynił wskazywanie na Jezusa. My byśmy chcieli tak właśnie tylko troszkę, paluszkiem pokazywać na Boga, a całą resztą pokazywać na siebie. A tymczasem osoby, które nas przyciągają do siebie, to właśnie ci, którzy wskazują na innych. On, ostatni z proroków, największy z proroków i największy spośród ludzi, jeśli wierzyć zapewnieniu Pana Jezusa, oczekiwał kogoś innego, kogoś, kto - jak słyszeliśmy w poprzednią niedzielę - kogoś, kto będzie wręcz agresywny, kto „ma wiejadło w ręku i oczyści swój omłot, (…), a plewy spali w ogniu nieugaszonym” (Mt 3,12). Jan Chrzciciel myślał, że Mesjasz będzie kimś innym i słusznie teraz wątpi, bo Jezus nie spełnił jego oczekiwań. Wątpliwości są czymś bardzo cennym, skłaniają mnie do zatrzymania się i zadania sobie pytania o to, czy właściwie jestem na dobrej drodze, czy to, co sobie wyobraziłem jest tym, do czego zaprasza mnie Pan Bóg. A to, co przynosi nam Pan Bóg, jest zawsze inne niż to, co sobie wyobrażamy.
Tajemnica chrześcijańskiej radości ukryta jest w tym, co Pan Jezus mówi na samym końcu, że wprawdzie Jan jest największym spośród ludzi, to jednak w Królestwie Niebieskim najmniejszy jest większy od niego. To enigmatyczne stwierdzenie objawia nam, kim my tak naprawdę jesteśmy, że Królestwo Niebieskie to nie jest kwestia przyszłości. Skoro niemi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci zostają oczyszczeni, głusi słyszą a umarli zmartwychwstają - Pan Jezus konsekwentnie używa czasu teraźniejszego - to znaczy, że to wszystko już się dzieje, że Królestwo Niebieskie już jest obecne wśród nas.
Każdy chrześcijanin jest większy od Jana Chrzciciela, jest większy od proroka Izajasza, większy od Mojżesza i króla Dawida, bo to, na co oni czekali, na co mieli nadzieję i o czym prorokowali, dla nas jest codziennością. Oni pragnęli, żeby Bóg zstąpił na ziemię, żeby zbawił nas od grzechu, a my już jesteśmy odkupieni przez zbawcze dzieło Chrystusa. Oni czekali na przyjście Zbawiciela, a my przez sakrament chrztu zostaliśmy zanurzeni w śmierci i zmartwychwstaniu Pana Jezusa i już jesteśmy wyzwoleni z ciemności grzechu.
Nasza radość to radość z tego, że Pan Jezus przychodzi i leczy nasz wzrok, czyli to jak patrzymy na innych, co lubimy oglądać w telewizji internecie, leczy nasz język, czy nie oceniamy innych za bardzo, nasz słuch, czyli to czego lubimy słuchać, czy czasem nie lubimy słuchać plotek i oczerniania innych, pozwala nam razem ze Sobą zmartwychwstać, to znaczy żyć w pełni, cieszyć się bliskością drugiego człowieka i Pana Boga. Pan Jezus teraz przychodzi do nas, takich, jacy jesteśmy, do tych naszych wszystkich ziemskich rzeczy, po to, żeby je uzdrowić i przemienić.
Bóg zawsze przynosi coś innego, coś wspanialszego niż to, co sobie wyobraziłem, bo to Ojciec, który chce dla mnie tylko najlepszych rzeczy. To, czego uczy dzisiejsza Ewangelia, to gotowości do porzucenia tego wszystkiego, czego od Niego wcześniej oczekiwałem, do porzucenia myśli, że teraz to ja będę prowadził. Bo ile razy Pan Bóg działał w takich sytuacjach, które my odrzuciliśmy, które uznaliśmy za nieważne. A żeby docenić Jego obecność w drobnych, niepozornych rzeczach, jak uśmiech, jak serdeczny dotyk, jak wspólna chwila przy filiżance kawy, musimy zrezygnować z tego wszystkiego, co niekonieczne, co nas obciąża i nie pozwala iść za Panem Jezusem.