Chyba wolno domniemywać, że znasz, Czytelniku, choć szkicowo postać i dzieła Erica Arthura Blaira - brytyjskiego pisarza i publicysty.
George Orwell – to jego literacki pseudonim, pod którym jest znany w dzisiejszym świecie. Zmarł w roku 1950. Pamiętamy go choćby z dwóch książek: "Rok 1984" oraz "Folwark zwierzęcy".
"Rok 1984" to antyutopia, będąca powieściowym studium państwa totalitarnego. Książka ta była zakazana w Związku Radzieckim do 1987 r. W Polsce pierwsze oficjalne wydanie ukazało się rok później. Na ile twórczość Orwella jest znana w naszym kraju?... I na ile rozumiana… Świat, jaki on rysuje w tej profetycznej książce, wydaje się tak nierzeczywisty, że z gruntu nieprawdziwy. Nam może się jawić jako przeszłość państw komunistycznych. Aliści zaskoczyło mnie jedno niekomunistyczne mocarstwo. Kilka poświątecznych dni temu TVP wyemitowała materiał na temat protestu pewnej kobiety, samotnie stojącej przed budynkiem kliniki aborcyjnej. Jak to przy oglądaniu telewizji – nie zdążyłem zanotować ani miasta, ani imienia protestującej. Wiedzieć trzeba, że w Wielkiej Brytanii – bo tam się rzecz działa – wszelkie protesty przed owymi „klinikami” są prawnie zakazane.
Oczywiście chodzi o protesty obrońców życia. My mamy w oczach i uszach protesty w Warszewie z lat ostatnich. Protesty wrogów życia. Wrzask, ohyda, przemoc – więcej pisać nie trzeba, znamy to z telewizyjnych migawek i powtórek. Nawet z nazwiskami. A tu, na pustej ulicy, wieczorem, naprzeciw owej „kliniki” stoi kobieta. Ubrana jak tysiące innych angielskich niewiast – zwyczajnie, bez maski, bez błyskawic – ani w oczach, ani na kartonie, bez tuby, bez konwulsyjnych wygibasów. Po prostu skupiona stoi. Policja się zjawiła. Przypadkiem? Ktoś wezwał? Nie wiem. Rozmowa policjanta z protestującą. Ona nie przeczy, że protestuje. Jak? Stoi. Stoi w tym miejscu. Wyjaśnia, że się modli. Ale tylko w myślach się modli. Krótka rozmowa policjanta z protestującą robi wrażenie, że to dwoje głuchych stara się porozumieć. Policjant ani w ząb nie pojmuje tej milczącej modlitwy. Zapada decyzja stójkowego: jest pani aresztowana. W rozmowie tych dwojga sprowadza się to do wniosku, że zbrodnia popełniona myślą też jest przestępstwem.
Ot i krąg nam się zamyka – mamy klasyczną myślozbrodnię, które to zjawisko jeszcze w roku 1948 w swojej powieści przewidział Orwell. Pisarz? Autor książek? Niepokorny umysł? A może prorok? Każdy oceni inaczej. Ale jeśli nawet oceny Orwella będą bardzo różne, czasem nawet przeczące jedna drugiej, to wrażenie całości jest przerażające. Tym bardziej, że wspomniany incydent miał miejsce nie na gruncie komunistycznego świata z jego wszechobecną propagandą oraz przemocą, ale w statecznym, pełnym powagi, szanującym wolność kraju. Kraju? W Wielkiej Brytanii, w mocarstwie wciąż mającym aspiracje globalne, a nie zaściankowe. Światowa potęga bojąca się samotnej i milczącej kobiety! Można by machnąć ręką i za Wiechem (Stefanem) rzec: śmiej się pan z tego!
A jednak nie. Sytuacja – jak na europejskie mocarstwo – zgoła absurdalna. Absurdy są zazwyczaj przestrogą. Bo absurd jest blokowany jakimś uwarunkowaniem – tradycją, przyzwoitością, prawem, obyczajem i tak dalej… Dzieje się wtedy jak z lawiną – niewielki skalny okruch wyrwany czymkolwiek, wyzwala tysiące ton pędzącego śniegu niosącego w sobie lód, kamienie, nieposkromioną wreszcie energię. Tyle, że zapomnieć nie wolno: lawina unicestwia wszystko na swej drodze.
Obawiam się, że wiele tej negatywnej energii drzemie także w naszym społeczeństwie. Widać to między innymi w usiłowaniach zeświecczenia tradycyjnych świąt – i Bożego Narodzenia, i Zmartwychwstania, a nadaniu im nowej oprawy, która z odwieczną ich treścią nie ma nic wspólnego. Podobnie jest z wizerunkiem św. Mikołaja. Zaś imię świętego papieża Sylwestra stało się nazwą tysiąca karnawałowych imprez. A problem ochrony poczętego życia czyż nie jest obszarem trudnym, jak i wciąż zagrożonym? Co najtrudniejsze – jest to problem, który kompromisom się nie poddaje. W obie strony patrząc. Bo życie albo jest, albo je unicestwiamy. Tyle że orzekanie jakiejkolwiek myślozbrodni nie rozwiąże tego trudnego zagadnienia. Jeśli na Wyspach Brytyjskich pojawiają się oznaki orwellowskiego patrzenia na świat, biada światu.
Powtórzmy: jeśli z proroczych wizji Orwella zaczną się urzeczywistniać inne, kolejne odsłony, biada światu. Zawsze znajdą się tacy, jak ów angielski, pewnie poczciwy policjant. Znajdą się i spokojnie, bez wojny i krzyku zrobią „co trzeba” – pomogą w ujawnieniu i poskromieniu myślozbrodni. Potem wrócą do domu i herbatę w nagrodę sobie przygotują. Przecież zegar wskazuje five o’clock, a to dla niejednego sprawa większa niż życie. Cudze, oczywiście.