Papieże… Skąd ja znałem słowo „papież”? Nawet biskup był wtedy daleko.
Ówczesny papież nosił imię Piusa XII. W naszej „drugiej zakrystii”, gdzie mieliśmy katechezę, na jednym z obrazków wysoko był właśnie ów Pius. Odległy, z czymś wielkim na głowie. Dotarło do mnie, że jest to ten „Ojciec Święty”, za którego trzeba się pomodlić, by zyskać odpust zupełny. W październiku 1958 roku byłem już licealistą, wiedziałem więcej. Nastał nowy papież, Jan XXIII. Pojawiły się nowe portrety, lepsze, większe. Katecheza znów była w szkole. Więcej jednak o papieżu dowiedzieliśmy się na kazaniach, a jako ministranci w kontakcie z wikarym. Ten zaś był wręcz rozentuzjazmowany nowym papieżem. Że taki „ludzki” papież, uśmiechnięty, że otworzył okno w Watykanie i powiedział: „trzeba do Kościoła wpuścić trochę świeżego powietrza” – czego nie rozumieliśmy, ale nas to ubawiło.
Za jego czasów wstąpiłem do seminarium. Zmieniło się moje widzenie osoby papieża, a na tle aktualnego wyrósł w mej wyobraźni papież sprzed lat, gdy jeszcze mnie na świecie nie było. Chodzi o Piusa X, został papieżem w roku 1903. Tegoż właśnie Piusa X polubiło wielu ludzi. To on dał początek nowemu postrzeganiu papieży. Tytuł „Ojciec Święty” nie przestając być nośnikiem hieratycznej godności, wypełnił się równocześnie serdeczną, ludzką treścią, ciepłem, bliskością. W tym wymiarze jego najbliższym następcą stał się wspomniany wyżej Jan XXIII. Zapiski jego dzienniczka dla wielu i księży, i kleryków stały się programem realizacji powołania. Nie długo papież Jan wietrzył watykańskie pokoje i korytarze. Młody nie był, umarł.
Zostało to inne, bliższe ludziom postrzeganie papieża. Już nie jakiś obrazek wysoko na ścianie, a zdjęcia, fragmenty filmowych kronik, docierających na głuchą prowincję wiadomości. Zaś na szczycie watykańskich wydarzeń znalazło się coś niezwykłego – Sobór Watykański II przez papieża Jana zwołany i wkrótce „osierocony”. Był rok 1963. Nastał nowy papież – Paweł VI. Postać inna niż Jan XXIII. I zewnętrznie, i wewnętrznie. Ale jedno mieli wspólne – przekonanie, że Kościół potrzebuje dużej przemiany. Narzędziem był przerwany, lecz niebawem wznowiony Sobór. A papież? Inny, poważny, na zdjęciach zapatrzony w jakąś dal. Mogło by się wydawać, że spoglądając w tajemnice Boga, nie widzi świata. Mogło się wydawać i pewnie po części tak było. Ale gdy popatrzyć na oficjalną portretową fotografię, widać człowieka pogodnego, skupionego – i to nie tylko na sprawach sięgających nieba, ale także tych materializujących się w człowieku. Kontrast wobec postaci Jana XXIII był niewątpliwy, ale bliskość ludzkich spraw była również niewątpliwa. Po wyborze starym obyczajem został koronowany. Była to ostatnia papieska koronacja i wiele mówiąca decyzja: tiara – potrójna korona papieży – przeszła do lamusa historii. Wydarzenie symboliczne i ważne. Wiele było innych papieskich oraz soborowych dekretów, zmian. To dopiero było wielkie wietrzenie Watykanu i Kościoła zarazem. Paweł VI dosłownie wyszedł do świata – odbył kilka podróży zagranicznych, pierwszą była pielgrzymka do Ziemi Świętej. Zapoczątkowany wtedy zwyczaj dziś zda się oczywisty.
W roku 1978 odszedł z tego świata. Zastąpił go Jan Paweł, który tylko miesiąc był papieżem. Umarł niebawem. Inne były Boże plany. Po nim pasterzem Kościoła został kard. Wojtyła, przedstawiać nie trzeba. „Przeniósł” imię swego poprzednika na siebie i pamiętamy go jako Jana Pawła II. Radość, niedowierzanie, nowe nadzieje, szczególna bliskość – nie tylko rodaków, ale szczególna bliskość człowieka i jego spraw. Wielkich i codziennych. Życie od dzieciństwa tak mu się potoczyło, iż owe rozliczne ludzkie sprawy znał od podszewki.
W pierwszej swej encyklice wskazał na fundamentalne znaczenie Jezusa. Tak pisał: „Odkupiciel człowieka («Redemptor hominis») Jezus Chrystus jest ośrodkiem wszechświata i historii. Do Niego zwraca się moja myśl i moje serce w tej doniosłej godzinie dziejów, w której znajduje się Kościół i cała wielka rodzina współczesnej ludzkości”. Genialnie skonstruowane zdanie wskazując na Jezusa jako centrum wszechświata, najpierw zawiera odniesienie do człowieka. Po wskazaniu na Jezusa wraca do człowieka. Lecz nie pojedynczego człowieka, a do wielkiej rodziny ludzkości. Tej optyce i takiej logice Jan Paweł II zostanie wierny przez lata swego przewodzenia Kościołowi. To zaś znaczyło stanięcie na czele owej ziemskiej rodziny człowieka. Tak przemówić potrafił człowiek-robotnik, teolog-humanista, filozof-poeta zarazem. Czy wszyscy go usłyszeli? Tak, usłyszeli. Trudniej było uczynić z tej chrystocentrycznej reguły oś życia…
Nastał dzień jego odejścia do domu Ojca. Patrzyliśmy na księgę Pisma Świętego złożoną na jego trumnie. Ozdoba? Nie. Narzędzie Bożego objawienia. Nawet jako owa księga na trumnie papieża było to Boże narzędzie. Pamiętacie… Wiatr otworzył Biblię, przewracał jej karty – jakby sam Bóg sprawdzał, czy wszystko już ludziom powiedział i co z tego pojęli. Wreszcie księgę zamknął. Ale Kościół musi księgę otworzyć na nowo. Musi szukać jej głębi. Kościół musi przemówić jak teolog-humanista, jak filozof-poeta. Człowiek do człowieka ale Bożym słowem.
W historii Kościoła na stolicy Piotrowej nauczycielem i pasterzem został kard. Ratzinger… Właśnie dobiegł końca jego pogrzeb na Watykanie. W moim subiektywnym poczcie papieży zajmuje on miejsce szczególne. Droga wiedzie przez Bawarię, zwykłą rodzinę i zwyczajną pobożność. Pobożność nie tylko w kościele, ale i w rodzinnym domu. I przez miłość oraz dobroć. Nie tylko w domu, ale i za jego progiem. Taki jakby niepewny, a przecie serdeczny uśmiech. Trochę czasu spędziłem w Bawarii, nie o wielkie miasta chodzi, a o ten bawarski interior, z językiem co wioska innym. Uśmiech Benedykta wyrastał z tych właśnie małych wiosek i miasteczek. Ale na twarzy papieża był czymś więcej. Znamionował inny, bliski i daleki zarazem świat teologicznej głębi człowieka, który widzi więcej. Jak prorok, co to wzrok ma przenikliwy (Lb 24,2nn). Dzielił się treścią swojego widzenia, a było ono widzeniem nie jednego Bawarczyka, a widzeniem powszechnego Kościoła.
I odszedł – najpierw na emeryturę, teraz do domu Ojca. Zaskoczenie? Emeryturą tak. Człowiek o tak wyostrzonym, mądrym spojrzeniu sięgającym z ziemi do wyżyn bóstwa bez wątpienia widział więcej. Dlatego zdecydował, posługując się językiem tradycji Kościoła, łaciną, że składa rezygnację z urzędu. Uznał ją za więcej znaczącą niż dalsza służba Bogu i ludziom na Stolicy Piotrowej? Nie, to nie tak. On Bogu i ludziom nie przestał służyć – ale służył inaczej. Modlitwą, dopracowaniem swoich tekstów, pogodną obecnością, dźwiganiem trudu choroby. A w przewodzeniu Kościołowi potrzeba człowieka pełnego sił.
W moim poczcie papieży imię i postać Franciszka. To on, syn dzisiejszych czasów – z tradycji włoskiej, ale ze środowiska emigranckiego w Argentynie, tak inny od poprzedników. A i tak niektórzy powiadają, że za mało inny. Bo Kościół jest inny, jako że i świat z dnia na dzień staje się inny. Jak Kościół i przewodzący mu kolejni papieże mają stanąć na czele rodziny chrześcijańskiej, a może nawet i ludzkiej? Na tym pytaniu trzeba nam skończyć, pamiętając, że jeszcze nic się nie skończyło, a Pan jest pośrodku swojego ludu.