Wizyta, wizytacja, hospitacja, inspekcja i więcej.
Wizyta teściowej może być kłopotliwa. Wizytacja księgowego może się źle skończyć. Hospitacja kolegów nauczycieli bywa krępująca. Inspekcja jakiegoś "głównego" niczego dobrego nie wróży. A kolęda? Czy mieści się w tej, niepełnej zresztą, wyliczance? W zasadzie nie powinna się mieścić, choć równocześnie niektóre elementy poszczególnych sytuacji w sobie zawiera. Czasem przypadkowo, czasem rozmyślnie. Wtedy może budzić odruchy, które w czasie kolędy nie przystoją, obu zresztą stronom. To taka wstępna refleksja. Bo nie padło dotąd słowo "ewangelizacja". Nie padło, bo nie należy do zakresu pojęć kontrolno-inspekcyjnych.
Pojęcie ewangelizacji sięga fundamentu czasów apostolskich, a w istocie jest kontynuacją Jezusowego wędrowania od osady do osady, od miasta do miasteczka, to nad brzeg Morza Galilejskiego, to na okalające je wzgórza. Od Betlejem przez Egipt do Jerozolimy. Aż po to ostatnie miejsce, co to dla nas jest pierwsze: krzyż i zmartwychwstanie. Na tym fundamencie budowana przez dwa tysiąclecia ewangelizacja trwa, po różne sięgając narzędzia. Po kolędę także...
"Proszę księdza! A czy apostołowie nosili ze sobą kropidło?" - dociekliwie pytają pierwszaki. A najdociekliwszy powtarza za powtarzającymi pewnie rodzicami: "A koperty zbierali?". Masz, babo, placek! Co nie trzeba, to usłyszą. Takie prawo pierwszaka i może lepiej przy nich nie o wszystkim rozmawiać. Oj, rodzinna współobecność pokoleń potrafi zaskoczyć.
Do wątku kopertowego wrócimy, ale najpierw ten pierwszoplanowy, czyli ewangelizacja. Jaki jest status questionis, czyli punkt wyjścia? Małe ćwiczenie z matematyki, takiej codziennej. Zatem: na kolędzie jestem od 15.00 do 21.00, co stanowi 360 minut. Rodzin do odwiedzenia mam gdzieś 30, wszystkich nie będzie, a więc 360 podzielone przez, powiedzmy, 25, to na jedną rodzinę jest ok. 15 minut. Śpiew kolędy, modlitwa (raczej krótka), na rozmowę zostaje niecałe 10 minut. I co z tymi minutami robić? Odpada formuła "wizyta, wizytacja, hospitacja, inspekcja". Właściwie zostaje (dla obu stron) wywarcie jakiegoś wrażenia. Proboszcz jest u nich już któryś raz, wikary w molochowej miejskiej parafii pierwszy raz i ostatni. Zatem proboszcz ma szanse pogłębić swój wizerunek - oczywiście, zakładam, że wizerunek dobrego i ciepłego ojca parafian. Wikary zaś ma nie tyle szanse na pogłębianie czegokolwiek, ale ma obowiązek dorzucić choć trochę pikseli do obrazu pasterzy i całego Kościoła. Bo parafianie (wszyscy, nawet niepraktykujący czy niewierzący) jakiś obraz Kościoła mają. Niechby ów obraz choć trochę się rozjaśnił. Może i mało oczekują owi ludzie, ale niechby po dotknięciu obecnością księdza skorygowali nieco swoje wyobrażenia.
A aktualizacja kartoteki parafialnej? Czemu ona właściwie służy? W dużych, ludnych parafiach miejskich jest na tyle niekompletna (a gdzie jest granica jej "kompletności"?), że prawie nic nie znaczy. To po co sobie nią głowę zawracać? W małych parafijkach proboszcz wszystkich zna po imieniu, to czemu ona potrzebna? Wiem, przepisy diecezjalne stawiają przed proboszczami zadanie tworzenia tych kartotek. Może trzeba te przepisy jakoś inaczej poustawiać? W Niemczech ta parafialna kartoteka ma związek z państwowym podatkiem kościelnym, ale to całkiem inna bajka.
Bywa owa kartoteka odczytywana jako swego rodzaju źródło opinii o parafianach - czy to o poszczególnych osobach, czy to rodzinach. No bo trzeba coś wiedzieć, gdy przyjdą po zaświadczenie "na ojca chrzestnego" albo matkę. Albo na świadka do bierzmowania. Albo po jakąś opinię dla sądu biskupiego. I znowu różnica - w małej parafii to i bez kartoteki wiadomo, co w trawie piszczy. W ogromnych parafiach miejskich zwykle tych, o których chodzi, i tak w owych kartotekach nie ma. Wtedy standardowo: "Jak pana/pani nawet w kartotece nie ma, to muszę napisać, że brak związku z parafią zamieszkania". Czy aby można tak łatwo sprawę zamknąć? A może takim bądź podobnym zdaniem utrąca się ostatnie związki z Kościołem?
A jak to z tymi kopertami? Problem jest odwieczny, a w chrześcijaństwie sięga czasów apostolskich. W listach apostoła Pawła znajdziemy niejedną aluzję do tego delikatnego tematu. Na przykład w 1. Liście do Koryntian: "Czy ktoś pełni kiedykolwiek służbę żołnierską na własnym żołdzie? Albo czy ktoś uprawia winnicę i nie spożywa z jej owoców? Lub czy pasie ktoś trzodę, a nie posila się jej mlekiem?". Albo do Galatów, tu całkiem otwarcie: "Ten, kto pobiera naukę wiary, niech użycza ze wszystkich swoich dóbr temu, kto go naucza". I to zdanie: "Wy, Filipianie... nawet raz i drugi przysłaliście na moje potrzeby". A św. Piotr w swoim 1. Liście zwraca się do odpowiedzialnych za chrześcijańskie wspólnoty słowami: "Paście stado Boże, które jest przy was, strzegąc go nie pod przymusem, ale z własnej woli, jak Bóg chce; nie ze względu na niegodziwe zyski, ale z oddaniem; i nie jak ci, którzy ciemiężą gminy, ale jako żywe przykłady dla stada".
Jasne, to nie to samo, co koperty, ale odpowiedzialność materialna za wspólne dzieło wyraźnie z tych i innych tekstów przebija. Czy akuratnie kolęda jest najlepszą porą na zbieranie owych ofiar? Czy da się określić, ile w owej kopercie ma być? A tak w ogóle transparentność parafialnych wydatków, dopuszczenie przedstawicieli parafian do podejmowania stosownych decyzji jest nieodzowne. Zaś styl i koszt życia księży, widoczny dla wszystkich, jest zazwyczaj najlepszym komentarzem do finansowych podsumowań. Bo ważne, by pomiędzy wizytacją a ewangelizacją drogi nie zasłoniła koperta.
Post scriptum. Czas pandemii rozchwiał stary model kolędy. Czy i jaki będzie nowy model szukania kontaktów duszpasterzy z parafianami? Zobaczymy.