Temat wiary doprowadził nas do tematu „tolerancja”.
Dociekliwie pytamy, czy w polityce jest miejsce dla tolerancji. Dzięki telewizji możemy przypatrywać się dyskusjom polityków dobieranych na zasadzie reprezentacji różnych opcji.
Jeśliby szukać określenia tychże spotkań przed kamerą, to określenie „darcie kotów” wydaje się w sam raz. Łagodne w warstwie obrazowej, podkreśla nieustępliwość stron i częsty brak logicznej spójności. Czy taka postawa sprzyja tolerancji? Jasne, że nie. Co najmniej przez to, że najczęściej adwersarze tylko mówią (jeśli nie krzyczą), o słuchaniu mowy nie ma. Moderator jest bezsilny. Bywają wyjątki: ludzie opanowani, pełni szacunku dla innych, rozumiejący wagę dialogu. A zatem i tolerancji. Wszelako tolerancja w jedną stronę jest nieskuteczna, czasem wręcz samobójcza. Czy tak musi być? Czy brak tolerancji i ślepy sprzeciw są nieodłączną cechą polityki? Nie. Bo jeśli politykę definiujemy jako rozumną troskę o dobro wspólne, to brak wzajemnej tolerancji udaremnia działania na rzecz owego dobra wspólnego. Wychodząc dalej w ocenie, można powiedzieć, że owocna polityka bez tolerancji istnieć nie może. Dlatego pierwszą warstwą uprawiania polityki musi się stać etyka.•
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się