Ogromne zainteresowanie obrazem na temat ostatniego roku II wojny światowej w Zdzieszowicach i okolicy, zrealizowanym z udziałem mieszkańców.
Amatorski film fabularny pt. „Wyzwalani” jest fenomenem z kilku powodów. Po pierwsze, wzbudził ogromne zainteresowanie. Dwa pokazy premierowe w zdzieszowickim kinie MOKSiR (351 miejsc) nie zdołały pomieścić wszystkich chętnych (będzie dodatkowa projekcja 8 lutego o godz. 19). Przekrój wiekowy widowni – od dzieci po najstarszych.
W tym wielu młodych, a jest to przecież film o historii, czyli nie na topie ich zainteresowań. „Wyzwalani” opowiadają o ostatnim roku II wojny światowej w Zdzieszowicach i okolicach. O „Bitwie o benzynę”, czyli dywanowych nalotach amerykańskiego lotnictwa na zakłady chemiczne w Zdzieszowicach, Kędzierzynie-Koźlu i Blachowni, które produkowały syntetyczną benzynę dla armii niemieckiej, a zwłaszcza o wkroczeniu Armii Czerwonej na te tereny, o mordach i gwałtach na cywilnych mieszkańcach.
Babcia opowiedziała
Drugim fenomenem jest fakt, że twórcą tego filmu, tj. reżyserem, scenarzystą, charakteryzatorem, kamerzystą, dźwiękowcem i montażystą jest jeden człowiek – Jan Płonka, miejscowy przedsiębiorca. Bynajmniej nie filmowiec. Zanim wziął się za nakręcanie „Wyzwalanych”, nie miał z tym zajęciem zbyt wiele wspólnego – oprócz filmików ze swoich podróży, które zamieszczał na YouTube. – Nie zrobiła takiego filmu TVP ani inna telewizja, więc zrobił Janek Płonka – mówiła podczas premiery Teresa Kudyba, reżyserka i dziennikarka. Rzeczywiście, jest to chyba pierwszy fabularny film długometrażowy opowiadający o wejściu armii sowieckiej na Śląsk, a także o „Bitwie o benzynę”. – To są wszystko prawdziwe historie, którymi zainspirowałem się przez moją babcię, czyli jak tutaj mówimy – omę, z którą dzieliłem swój dziecięcy pokój. Ona mi kilkanaście razy o tych wydarzeniach opowiadała. Gdy byłem starszy, bardziej dociekałem. Poznałem te wszystkie przeżycia, te ofiary. To były straszne dni. Ciężkie sprawy. Mężczyzn armia radziecka zamordowała tu kilkunastu. Na przykład u państwa Raszczyków zabili trzech w stodole i nie pozwolili przez trzy miesiące ich pochować. Podobnie właściciela stoczni i ks. Karla Bujarę z Januszkowic, którego ciało czekało na polu aż do wiosny – powiedział „Gościowi Opolskiemu” Jan Płonka. Jest też producentem – sam sfinansował „Wyzwalanych”. – Jak ktoś pyta, ile to kosztowało, to mówię, że dwa lata życia i tyle – mówi. Żeby nakręcić sceny batalistyczne w kokpicie i kadłubie amerykańskiego bombowca Liberator – bo takie właśnie tutaj robiły naloty w drugiej połowie 1944 roku, w wyniku czego w samych zakładach zdzieszowickich zginęło tysiąc jeńców i pracowników – poleciał do USA, by skorzystać z zachowanego tam Liberatora. Dbałość o scenografię, rekwizyty i charakteryzację widoczna jest także w scenach kręconych w Muzeum Wiejskim „Farska Stodoła” w Biedrzychowicach. Jeśli chodzi o scenariusz, cenne wydaje się zwłaszcza zaznaczenie podziałów i różnic politycznych (za Polską, za Niemcami) w jednej śląskiej rodzinie, której losy są osnową całej historii. Nie sam scenariusz jest jednak w tym filmie istotny, podobnie jak nie są tak ważne również inne elementy sztuki filmowej. Nie one decydowały o skupieniu i ciszy panującej na widowni podczas projekcji.
Pod stołem wujka
Teresa Kudyba podkreśla, że film ma wartość ze względu na to, że grają w nim naturszczycy, amatorscy aktorzy miejscowi, którzy znają tę historię z rodzinnych przekazów. Co więcej, dla tych, którzy te wydarzenia wciąż noszą głęboko w sobie, udział w tym filmie był rodzajem psychodramy, przeżywania powtórnie rodzinnej historii. Wręcz rodzajem terapii. I to jest fenomen trzeci „Wyzwalanych”. – Bardzo się wzruszyłam i przeżyłam to kolejny raz w życiu. Myślę, że teraz jakoś przerobiłam ten temat, nad którym przez wiele lat myślałam i rozważałam. Przypominałam sobie opowieści mojego wujka, ciotek i mojej rodziny. Choć starsi nie pozwalali mi słuchać, gdy opowiadali o wojnie, znalazłam sposób. Jak do mojego wujka przychodzili sąsiedzi grać w skata, to przykrywali stół kocem, który sięgał aż do ziemi, żeby nie było słychać, jak rąbią kartami w stół, bo ciotka się na to burzyła. Wchodziłam pod ten stół i tam mnie nikt nie widział. Mogłam słuchać. Ten film może pomóc wielu ludziom przepracować rodzinne historie. To jest trudny temat, ale ważny. Taki los dzielili wszyscy mieszkańcy tej ziemi w roku 1945. W dodatku dzisiaj ten film opowiada nie tylko o historii, ale jest niestety bardzo na czasie – mówi „Gościowi Opolskiemu” Róża Zgorzelska z Biedrzychowic, która zagrała w „Wyzwalanych” jedną z głównych ról.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się