Mniejsze czy większe zło zawsze jest złem.
Przed tygodniem pisałem, że "z damasceńskiej stali zacną szabelkę potrafimy wykuć panu Wołodyjowskiemu...". Dziś owa szabelka wraca jako temat sprowokowany odzewem na ów felieton. Otóż, pan Michał gracko operował szablą, ale nie stał się maszyną do zabijania. Owszem, każdy z nim przegrywał, ale życie było darowane. Nawet Kmicic, któremu pewnie się należało, z życiem uszedł zacięty jeno przez głowę. W innym miejscu przed rokiem pisałem: "Wybierać trzeba mniejsze zło, skoro trudno o wybór większego dobra. Nie wolno jednak zapomnieć, że reguła wyboru mniejszego zła nie jest absolutna. Mniejsze czy większe zawsze jest złem, a wspomniana reguła jest raczej krzykiem rozpaczy niż moralnym przyzwoleniem".
Łatwo napisać. Łatwo także zorganizować spotkanie z prezydentem Wielkiego Mocarstwa. Łatwo czuć satysfakcję z atmosfery owego spotkania, cieszyć się razem z dziećmi tulącymi się do prezydenta zza oceanu. Łatwo sobie nawet zdjęcie z nim zrobić. Nie tylko łatwo. To wszystko jest jakoś potrzebne. Słowo i widmo wojny gdzieś tam dyskretnie zamaskowane. Ale to widmo unosi się nad zebranymi.
Nie wolno tego spotkania dyskredytować, nie wolno powiedzieć, że zachęcało czy nawoływało do wojny. Do wojny nie trzeba już nawoływać, bo ona trwa - zresztą odwiedziny Joe Bidena w Kijowie były czytelnym znakiem, że trzeba się wojennym rygorom poddać, choćby tylko dla wyrażenia i zamanifestowania jedności z napadniętymi. Oni wołają o broń. Broń, szabelka pana Michała, dając przewagę, nie zabija. Wszystko zależy nie od szabelki, a od szermierza. I powtórzę: wybór mniejszego zła jest raczej krzykiem rozpaczy niż moralnym przyzwoleniem.
W tym wszystkim ukryta jest pułapka. Filozofować można, siedząc za biurkiem i pisząc nie tylko felietony, ale także pokojowe orędzia. Gdy jednak schodzi się do przyfrontowej ziemianki, gdy ma się pod ręką moździerz bądź przenośną rakietnicę, gdy jest się bez chwili wytchnienia zagrożonym, a jedynym uspokojeniem jest łaszący się do ciebie frontowy kot... W takiej sytuacji filozofia po prostu nie istnieje, a życie jest majaczącym w nocnej ciemności wspomnieniem.
Trzy, co najmniej trzy wcielenia wojennej prawdy. Pierwsze - z wysokości profesorskiej katedry bądź katedralnej ambony. Drugie - z płytkiej głębi owej ziemianki lub schronu. Trzecie - gdy nie masz czasu myśleć i zabijasz, by żyć. Trzy węzły trójkąta życia i śmierci. Nie należy mieszać i zamieniać tych trzech perspektyw. I nie wolno uzurpować sobie prawa do posiadania jedynej i uniwersalnej prawdy. Równocześnie starać się rozumieć innych uczestników tego dramatycznego dyskursu. Panu Michałowi było łatwiej. Może nawet wtedy, gdy wysadził w powietrze siebie razem z twierdzą. Ale czy wtedy wybrał dobrze? Nie próbujmy szukać odpowiedzi, bo nie byliśmy tam i wtedy. I nie jesteśmy. Bardziej przypominamy dzieci tulące się do prezydenta - porwane uroczystą chwilą, a tak naprawdę nierozumiejące dramatyzmu wydarzeń i dlatego szukające bezpiecznego schronienia.
Powtórzę jeszcze raz: reguła wyboru mniejszego zła nie jest absolutna. Mniejsze czy większe zawsze jest złem, a wspomniana reguła jest raczej krzykiem rozpaczy niż moralnym przyzwoleniem.