Owszem, są teologowie i duszpasterze sięgający po narzędzia współczesnego języka. Jest ich chyba niewielu. Trudno im się przebić poprzez warstwy martwej tradycji.
Rocznica urodzin Mikołaja Kopernika – już 550. Kim był – wszyscy wiedzą, powtarzać nie trzeba. Ta znajomość jest wszelako jednostronna. „Wstrzymał Słońce, ruszył Ziemię”. Owszem. Ale zorientowany był w wielu dziedzinach życia i nauki. Na niejednej sprawie się znał i o niejednej pisać potrafił. Patrzył nie tylko w niebo, ale bacznie obserwował ziemię. Dziś prawie że nie pamięta się Kopernikowi, że był też (a może głównie?) ekonomistą. Pozostawił po sobie traktat o… monecie. Jest to omówienie i analiza przyczyn złej sytuacji ekonomicznej Królestwa Polskiego. Kopernik wyjaśnia w nim, że psucie dobrej monety przez mennice, które czerpią z tego ogromne zyski, powoduje ogólny spadek wartości pieniądza. Efektem tego jest wzrost cen i coraz gorszy handel zagraniczny. Jako ekspert przemawiał na ten temat w czasie zjazdu stanów Prus Królewskich w Grudziądzu (rok 1522). Szeroko zorientowany w świecie i w ówczesnej, wielorakiej wiedzy oraz życiu: prawnik, urzędnik, dyplomata, medyk, niższy duchowny katolicki, doktor prawa kanonicznego, astronom; zajmował się matematyką, ekonomią, strategią wojskową, kartografią i filologią. Astronomiczne dzieło Kopernika wiązało się z rewizją fizyki Arystotelesa, otwierając drogę do mechaniki klasycznej, teorii grawitacji Newtona i w ogóle do nowożytnej metody naukowej.
Tematów byłoby wiele, ale nie o biograficzne bądź historyczne szczegóły chodzi. A o co? O szerokie spojrzenie, jakie miał na wiele spraw otaczającego go świata. Spojrzenie bynajmniej nie jakiegoś zaściankowego prepozyta kapituły czy tylko komentatora dawnych autorów. Szerokość jego spojrzenia, zaskakująco bogaty zestaw interesujących go spraw, dostrzeganie i rozwiązywanie zagadek tego, co dziś nazwalibyśmy fizyką – ta zaś w jego rozumieniu wiązała się z matematyką. Ograniczała go nie szczupłość wiedzy, lecz niedoskonałość ówczesnych instrumentów badawczych – jak chociażby astrolabium znane nam z obrazu Jana Matejki.
Pomyłką byłoby pytanie o jego wiarę. Jako duchowny – nie ważne stopnie w hierarchii i piastowane funkcje – bez wątpienia był człowiekiem wierzącym. Czy pozostawił po sobie jakieś dzieła teologiczne? W zasadzie nie. Choć wątków teologicznych w jego pismach znajdziemy nieco. A przecież odkrywając fizykalną strukturę wszechświata, sięgał Stwórcy tego świata. Nie jakoby był obrazoburcą, lecz badaczem zdumionym wielkością i fizyczną precyzją Bożego dzieła. O świecie pisał jako astronom, nie wchodząc w kompetencje teologów. Jako teolog – szukał zrozumienia tego, co nie mieściło się w prawidłach ówczesnej fizyki i astronomii. Można rzec, iż jego wiara wypowiadała się zgłębianiem wiedzy naturalnej.
I tu dochodzimy do sedna dzisiejszego felietonu. Co powinien znać teolog, o czym i jak pisać, mówić, spierać się, sięgać skarbca tradycji i nauki Kościoła, dawać tej nauce nowe impulsy i przekładać na dwa „języki”. Jakież to języki i dlaczego cudzysłów? Otóż cudzysłów dlatego, że nie chodzi o prosty przekład, powiedzmy z francuskiego na niemiecki. Chodzi o języki w znaczeniu aparatu wypowiadania zdań, twierdzeń, komentarzy, przyjmowanych założeń, odrzucanych wyobrażeń i tak dalej. Jeśli teolog czy filozof będą się posługiwać „językiem” sprzed wieku lub wieków – któż ich dziś zrozumie? Wydaje się, że właśnie z taką sytuacją mamy obecnie do czynienia – zwłaszcza w teologii. Przeważa w niej (oraz w jej katechetyczno-kaznodziejskiej warstwie) język nawet nie sprzed stulecia, ale sprzed wieków. Któż to może pojąć i któż jest w stanie zrozumieć! Dlatego kręgi teologów zamykają się w sobie. Trudno dziwić się ich wyobcowaniu z intelektualnego świata. I także ze zwykłego świata ludzi, którzy nie widzą ani potrzeby, ani możliwości pojęcia tego, co w anachronicznej formie jest im przekazywane.
Potrzebny jest jakiś „Kopernik”, ktoś rozumiejący i posługujący się językiem współczesnej wiedzy, nowych pytań o świat i człowieka, odpowiedzi otwierających drzwi, które zdają się otwarte – a nie są. O świat i człowieka? A nie o Boga? Oczywiście, też. A może o Boga najbardziej. Ale nie najpierw o Boga. Bo jeśli nie potrafimy sensownie opisać człowieka i jego świata, to jak sięgać głębiej i wyżej, ku niezmierzoności Boga? Przed laty w "Gościu Niedzielnym" ukazywały się krótkie rozważania pod wspólnym tytułem "Katechizm inaczej" mojego autorstwa. Spotkałem się wtedy z moim kolegą, Tadkiem, który lata kapłańskiej pracy spędził w więzieniach jako kapelan i duszpasterz osadzonych. Powiedział mi wtedy: „Tomek, dobrześ napisał, ale dla moich w więzieniu to musiałby być »katechizm jeszcze inaczej«. Oni nie rozumieją twoich tekstów”.
Owszem, są teologowie i duszpasterze sięgający po narzędzia współczesnego języka. Jest ich chyba niewielu. Trudno im się przebić poprzez warstwy martwej tradycji (tradycja jest potrzebna i niepomiernie ważna, ale jeśli skostniała bez reszty, to co?). Jeśli nawet pojawi się jakiś „Kopernik”, to i tak sporo czasu będzie musiało minąć, zanim zostanie zrozumiany i zaakceptowany. Bo zanim ruszy ziemię i umysły jej mieszkańców, będzie musiał wstrzymać jakieś nasze, wyimaginowane słońce.
PS. Przed kilku dniami miało na niebie malownicze zjawisko – koniunkcja planet Wenus i Jowisza. Bez teorii Kopernika zupełnie niepojęta i niezrozumiała. Było świetnie widać, pewnie obserwowaliście tę paradę planet…