Byłem tam proboszczem od kilku miesięcy. Wpadł do mnie ks. Blachnicki.
Po co? A bo to zawsze musi być po coś? Po prostu wstąpił. Staszek zwiedza obejście. My siedzimy w kuchni, na stole racuchy z jabłkami. Ojciec wylicza sobie, bo cukrzyca. Patrzy w kierunku okna - brzozy, w tle ściana kościoła, szare popołudnie. Po dłuższej chwili milczenia pada pytanie: "Czego chce Niepokalana, że ksiądz Tomasz jest tutaj...". Pytanie, ale bez tej zwyczajnej, pytającej intonacji. On pyta nie siebie, nie mnie, a pytanie kieruje do Niej. To cały on. Stawiający pytania Bogu, w czym wspiera go Niepokalana. Wiara. Nie o deklaracje chodzi, gdy ojciec mówi o wierze. Wiara jest atmosferą jego życia, jego działania, jego wpływu na tysiące ludzi. I tylko w tej i takiej atmosferze mają sens słowa wiarę charakteryzujące. Głównym z tych słów jest określenie "żywa wiara" jako jedno z fundamentalnych określeń przynależności do ruchu zwanego wówczas Oazą Żywego Kościoła.
Franek Blachnicki - przedwojenny harcerz, urodzony w Rybniku w roku 1921. Aktywny, pracowity, ma w sobie zadatki na wodza, a przynajmniej na drużynowego. Katolik, co wydaje się na Śląsku oczywiste. I w harcerstwie też. Jako nastolatek wiarę traci. Może lepiej powiedzieć, że jego dziecięca i młodzieńcza wiara gaśnie. Zostaje tylko powierzchowna otoczka obyczaju religijności, którą stara się zachowywać.
W tym samym mniej więcej czasie we Lwowie dorasta nieco starsza od Franka moja ciocia zwana Fullą. Też z wodzowskim zacięciem, z artystyczną duszą, z ideałami społecznej służby, z salonami, na których bywa, i... I z wiarą, która w pewnym momencie zgasła. Zostało poczucie niby zwycięstwa, przemieszane jednak z dojmującą pustką. Wybucha wojna 1939 roku. I Franek, i Fulla zostają wciągnięci w jej tryby. On jako młody żołnierz, ona jako łączniczka z licznymi i znaczącymi kontaktami. Nie czas na opowieść o tym wszystkim. Nas zajmuje temat wiary.
Otóż, jeszcze kilka lat przed wybuchem wojny ciocia na nowo zyskała wiarę. Z ogromnej tęsknoty: "Boże, jeśli jesteś, daj mi światło!". I to się spełniło, światło przyszło. Wróciła wiara - mocna, żywa, osobowa. Późniejsze losy tylko dzięki wierze przetrwała. A druh Franek? Dramatyczne jest położenie Ślązaków, których Niemcy klasyfikują jako Niemców. Wielu trafia do więzień, do obozów, wielu zostaje skazanych na śmierć. Także 18-letni Franek. Ale już wcześniej zapaliła się w nim wiara. Mocna, żywa, osobowa, nie tylko tradycyjna wiara. Franek ze zrujnowanym zdrowiem wrócił po wojnie do domu. Fulla musiała 10-letni wyrok odbyć na Syberii, skąd ledwie żywa wróciła do Polski.
Znałem ich oboje, oni się nie znali. Co mimo wszystkich różnic ich łączyło? Utrata wiary w młodości i odzyskanie jej jako daru. A potem już z wiarą w sercu i nadzieją w działaniu dzielili się tym ogromnym skarbem z innymi. I Franka, i Fullę wewnętrzna konieczność wiary gnała do ludzi, a ludziska lgnęli do nich. W ich obecności i pod ich wpływem wiarę odnajdywali bądź odzyskiwali.
Czy wiemy coś o tym przełomowym momencie odzyskania wiary mocnej, żywej, osobowej? Pytam o ojca Blachnickiego, bo to on jest dzisiaj przedmiotem naszego szczególnego zainteresowania. Opisał to później tak: "Jedno zdanie [czytanej książki] mnie poruszyło... wstałem z miejsca, zacząłem chodzić po celi i powtarzać sobie ciągle: wierzę, wierzę, wierzę. Nie wiedziałem jeszcze, w co wierzę... To było jakby ktoś w ciemnej celi przekręcił kontakt. Nagle zalało ją światło, ale jeszcze nie widzę poszczególnych przedmiotów. Na razie tylko światło...". Po latach wyjaśniał: "Po prostu, Panie, Ty przyszedłeś, przywróciłeś mi wzrok". Był czerwiec roku 1942. Franciszek już był skazańcem na śmierć. Z nie całkiem jasnych powodów wyroku wtedy nie wykonano. Jakby ktoś w więziennym segregatorze skazanych karty poprzekładał, egzekucja się oddalała. Zgodnie z procedurami jeszcze pruskimi, po 100 dniach należało życie skazańcowi darować, zamieniając na inną karę - musiał więc w więzieniach dotrwać do końca wojny.
Co było najpierw? Zapalenie światła wiary czy odsunięcie egzekucji? Zestawiając daty relacji, widzimy, że najpierw było światło. To nie darowanie życia obudziło wiarę. Wiara została mu dana nieco wcześniej. Bo to wiara jest darem i to ona czyni cuda, nie odwrotnie... W innych okolicznościach, ale w tym samym czasie owej strasznej wojny ciocia Fulla przeżyła coś podobnego. Już wyżej przytoczyłem jej wołanie do Boga - wtedy jeszcze dla niej ukrytego: "Boże, jeśli jesteś, daj mi światło!". I przyszło, i były lata służby ludziom i Polsce. Aż przyszedł wyrok 10 lat zesłania na Syberii. To jest jak wyrok śmierci. Przeżyła prowadzona światłem, które wtedy, w sierpniu roku 1935, otrzymała.
Bo taka jest kolejność w Bożej ekonomii: przed wszystkimi darami, zwłaszcza tymi trudnymi w realizacji, idzie dar wiary. Czasem towarzyszą mu namacalne znaki, czasem tylko wewnętrzne poruszenie. To wiara mocna, żywa, osobowa. Dar od Boga.