Już po raz 35. w Żędowicach przeszła wielkanocna procesja konna.
Najpierw znak krzyża i krótka modlitwa, potem ruszyli w stronę kościoła parafialnego. Jedni jechali wierzchem, inni na wozach lub w bryczkach. Na placu przed świątynią przywitali ich licznie zgromadzeni mieszkańcy Żędowic i pobliskich miejscowości oraz goście, a także inicjator tej tradycji, ks. Leonard Makiola, obecnie proboszcz parafii MB Fatimskiej w Opolu.
- Kiedy w latach 1983-87 byłem tu wikarym, spotykałem się często z ludźmi przy budowie domu katechetycznego, obchodów z okazji św. Mikołaja, św. Marcina, spotkań ministrantów itd. To był czas, kiedy rolnicy byli odsuwani na bok, nieszanowani, gnębieni. Chciałem więc zrobić coś, by ich docenić. Znałem procesje wielkanocne pod Raciborzem, w Pietrowicach Wielkich i gliwickiej Ostropie. To, i fakt, że wielu ludzi miało tu konie, zmotywowało mnie, by zorganizować coś podobnego tutaj. I na pierwszej pielgrzymce, pamiętam, były 33 konie. Ludzie się tak tym cieszyli, tak ich to podniosło na duchu, że zostało to od razu włączone w życie religijne parafii - wspomina ks. Makiola.
Przy placu kościelnym krótkie nabożeństwo z licznie zgromadzonymi mieszkańcami i tymi, którzy przyjechali obejrzeć barwną procesję. Karina Grytz-Jurkowska /Foto GośćWtedy, przed 35 laty, jeźdźcy byli głównie miejscowi - z Żędowic, Kielczy, Zawadzkiego. Potem liczba koni w tych miejscowościach zmniejszała się. Dziś też jest ich niewiele, ale za to przyjeżdżają pasjonaci, hodowcy z dalszych stron, także z diecezji gliwickiej, m.in. spod Lublińca, Tarnowskich Gór, Dąbrówka. Jeżdżą mężczyźni i kobiety, młodzież i starsi.
Także trasa przejazdu się zmieniała - początkowo były to tylko żędowickie pola. Kiedy ks. Makiola poszedł na inną parafię, w organizację procesji zaangażował się ks. Bernard Kotula z Zawadzkiego. Odtąd jeźdźcy kierowali się przez wieś do Zawadzkiego, tam w kościele też było krótkie nabożeństwo a potem wszyscy polami wracali do Żędowic na mały poczęstunek. Oczywiście, jadąc, śpiewali wielkanocne pieśni, modlili się, przystając także przy krzyżach, które były po drodze.
- Ta pielgrzymka jest po raz 35., bo w czasie pandemii nie było. Stąd też cieszymy się, że znowu możemy jechać, choć jeszcze nie zebraliśmy się tak licznie jak zwykle. Chcemy kultywować tę tradycję i są chętni, tylko koni nadal jest mało, ale to się znów rozwija - mówi obecny sołtys Jerzy Stasz. - Wspiera nas nadal ks. Makiola, pomaga sołtys i pan Thiel. Jak to się zaczęło, byłem dzieckiem. Wówczas było to dla mnie bardzo ciekawe, ale nie miałem konia, więc nie brałem w tym udziału. Jednak odkąd jakieś 20 lat temu kupiłem konia w celach terapeutycznych dla córki Natalii, odtąd jeżdżę na te procesje i teraz już córka też - przyznaje Waldemar Mosoń, współorganizator wielkanocnej procesji konnej w Żędowicach.
- Z tych, co jeżdżą od początku, co to zaczynali, jest nas tu dzisiaj jeszcze trzech: ks. L. Makiola, ja i Piotr Szostok - wspomina Bernard Zientek.
Po modlitwie przed żędowickim kościołem najpierw jeźdźcy, a potem bryczki i wozy ruszają przez wieś, potem w pola. Kilkunastu jeźdźców, a za nimi bryczki i wóz. Jadą modlić się o urodzaje, o Boże błogosławieństwo dla rolników i hodowców, zwłaszcza hodowców koni. Szczególną intencją w tym roku jest też ta o pokój w Ukrainie, na całym świecie, by wygasły zarzewia nienawiści i za tych, którzy niestrudzenie pracują nad usuwaniem nieporozumień między narodami.
I wyruszają - za ks. Rafałem Przybyłą. Karina Grytz-Jurkowska /Foto GośćChoć ks. Makiola nadal bierze udział w wielkanocnej procesji konnej, od kilku lat prowadzi ją ks. Rafał Przybyła, rezydent parafii św. Franciszka w Zabrzu-Zaborzu, duszpasterz miłośników koni diecezji gliwickiej.
- Pochodzę z Zabrza, ale jak byłem w Lublińcu i kupiłem kilkanaście lat temu konia, szukałem, gdzie jest najbliżej podobna, bo do Ostropy było trochę za daleko. Tak przyjechałem do Żędowic i odtąd jestem tu co roku. To ważne, żeby podtrzymać tę tradycję modlenia się o urodzaje, bo wśród jeźdźców to też różnie bywa. Tu przyjeżdżają pasjonaci, ludzie, przed którymi trzeba chylić czoła, bo dają świadectwo wiary i pokazują, że ta modlitwa ma sens. Widzę, że Pan Bóg udziela swojego błogosławieństwa. Miałem wielokrotnie okazję przekonać się o działaniu Bożej opatrzności, choćby teraz, jeżdżąc z konwojami humanitarnymi do Ukrainy. Ta modlitwa przynosi też efekt w zupełnie innych sferach - przekonuje. - W 2010 r. zorganizowaliśmy też pielgrzymkę konną stąd do Goja w sierpniu, a trzy lata później zawiązaliśmy Stowarzyszenie Miłośników Koni „Hubertus”, które prowadzi hipoterapię dla dzieci. To są już kolejne owoce tych wielkanocnych procesji, które się tu zaczęły w latach 80.
A na końcu jest czas na rozmowę, pamiątkowe zdjęcia. Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość- My przyjechaliśmy z Laryszowa k. Tarnowskich Gór. Jest piękna pogoda, koniki mogą się trochę rozruszać, a taka procesja jest bardzo fajna. W przyszłym roku przyjedziemy z czwórką koni, a nie parą, jak teraz - zapowiada Maja Jelonek z tatą Szymonem.
- My jedziemy już drugi raz. Podoba nam się, bo są konie, ludzie nas witają, machamy do nich i oni do nas też… - przyznają Emilia i Martyna Długosz ze Sławięcic (Kędzierzyn-Koźle), jadąc na wozie.