Pamiętam, że przed ponad sześćdziesięciu laty mnie też tej samej formuły kazali się uczyć.
W jakiejś szkole wybuchła niedawno sprawa przygotowania pierwszokomunijnego. Poszło o schemat rachunku sumienia, gdzie znalazło się zdanie „myślałem o rzeczach nieczystych”. Któryś ojciec poszedł z tym do dyrektora, ten nie dopatrzył się niczego niewłaściwego w takim tradycyjnym, stosowanym od dawien dawna sformułowaniu. Pamiętam, że przed ponad sześćdziesięciu laty mnie też tej samej formuły kazali się uczyć – jako pomoc mieliśmy tekst ze spirytusowego powielacza. Mam sięgającą dzieciństwa szczególną umiejętność eliminowania z myślenia niezrozumiałych słów. Zwykle towarzyszyła temu myśl usprawiedliwiająca to odrzucenie; z czasem odkryłem, że nie ma rzeczy niezrozumiałych, tyle tylko, że zrozumienie potrzebuje czasu. Tak też było z owymi rzeczami nieczystymi. Kiedy i jak odkryłem sens tych słów – nie pamiętam. Dziwiło mnie jedynie to, że tak właśnie owa dziedzina została nazwana. Ale niezbyt mnie to zajmowało – choć „sprawy nieczyste” jakoś w różnych konotacjach u dzieciaka wracały.
Gdy jako młody ksiądz zostałem katechetą (w tamtych czasach wyłącznie parafialnym, nie szkolnym), rozmawialiśmy w naszym gronie także o przygotowaniu do spowiedzi. I, oczywiście, na wokandzie znalazła się sprawa „rzeczy nieczystych”. Każdy z nas miał już swoje katechetyczne doświadczenia. Zdania były różne, wszelako konkluzja okazała się zbieżna. Dzieci rozumieją i wiedzą na ten temat więcej, niż nam się zdaje. Owszem, zwykle cząstkowo, nieraz opacznie, nieraz wulgarnie – ale uświadamiać ich nie trzeba. Owszem – porządkować, oczyszczać, wskazywać co jest w ich wyobrażeniach niestosowne, a co dobrze poukładane. Tamten świat był inny niż dzisiejszy, mam na myśli lata siedemdziesiąte minionego stulecia. Inny, ale przecie każdy człowiek z podobnymi problemami w różnych dziedzinach życia się spotyka.
Jedna skrajność to wulgaryzacja przez niektóre dzieci spraw związanych z płcią, z byciem chłopakiem bądź dziewczyną. Druga skrajność polega na wymazywaniu ze świadomości, także tej kształtowanej katechezą, problematyki seksualnej. Przejąłem kiedyś w połowie roku szkolnego naukę religii w parafii nowej dla mnie. Z każdą grupą na początek taka powtórka programowego materiału dla zorientowania się, z jaką wiedzą mam do czynienia. Zaskoczyła mnie ignorancja w obszarze dekalogu dotycząca przykazania szóstego („nie cudzołóż”). Gdy wyraziłem wobec siódmoklasistów zdziwienie tym wyraźnym brakiem w ich wiedzy, usłyszałem nieśmiałe usprawiedliwienie: „Nasz ksiądz powiedział, że to pominiemy, bo to nam nie będzie potrzebne”. I chyba tak było, bo luka w znajomości programowego materiału była wyraźna. Później starałem się to jakoś nadrobić.
A dzisiaj? Nie mam już z dziećmi kontaktu katechetyczno-szkolnego, trudno więc o porównania. Programy też się zmieniły. Na ile? Skoro problem wyłonił się po dotknięciu tematu „rzeczy nieczystych” w sformułowaniu sprzed wielu dziesiątków lat, to znaczy, że trzon całej sprawy wciąż jest taki sam, a co najmniej jest bardzo podobny. Zastanawiam się jednak, czy tylko o problematykę szóstego przykazania chodzi, czy może o szeroko widzianą problematykę etyczną. Bo czasy, obyczaje, wartości, zakres odpowiedzialności, powiązania społeczne, wpływy masowej kultury (bądź jej wypaczeń), siły bądź bezsilności motywacji etycznej (także religijnej)… Otóż tu zmieniło się bardzo wiele, to już inna epoka niż czasy mojej pierwszej komunii. A języka, którym moglibyśmy etyczną rzeczywistość opisać, właściwie brakuje. Odnosi się to do całej etyczno-moralnej rzeczywistości, nie tylko do przywołanych na początku „rzeczy nieczystych”. Powiem więcej – nie tylko etyka, również teologia musi nauczyć się myśleć i przemawiać w języku zrozumiałym dla współczesnego człowieka.
Niech mi będzie wolno wspomnieć znanego pewnie Czytelnikom Leszka Kołakowskiego. Opublikował on swego czasu „Mini wykłady o maxi sprawach”. Zawierają teksty odnoszące się do etycznego spojrzenia na wiele dziedzin – od polityki, po wiarę. Ich zbiór stał się zachętą podjęcia w „Opolskim Gościu Niedzielnym” serii krótkich rozważań etycznych – bez sięgania po motywację religijną. Nie, żeby ją uznać za niepotrzebną, lecz by niewierzący rozumieli, co mówimy i mogli się w tym odnaleźć. Ukazało się dotąd 339 króciutkich felietoników pod wspólnym tytułem „Z okruchów etyki”. Bo istotnie są to tylko okruchy, a nie filozoficzny traktat. Są też próbą mówienia o sprawach odwiecznych językiem zwykłego człowieka naszej epoki. Czy udaną? Nie wiem. Ale wiem, że nie wystarczy już dziś posługiwanie się językiem typu „myślałem o rzeczach nieczystych”. Nie wystarczy ani na poziomie pierwszej spowiedzi, ani na poziomie pracy naukowej. W notce wydawniczej „Znaku” do wspomnianej książki Kołakowskiego czytamy: „Przenikliwość i poczucie humoru Autora pozwalają mu na zaskakujące i celne obserwacje dotyczące zarówno życia codziennego, jak i odwiecznych praw ludzkiej natury; gwarantują jednocześnie chwilę refleksji i prawdziwą czytelniczą przyjemność”.
PS. Istnieje jeszcze inny wątek w sprawie. Mianowicie pchające się do szkół różne środowiska wręcz deprawujące dzieci i młodzież. Oni zanurzeni są w zupełnie innej filozofii dotyczącej tematu dzisiejszego komentarza. Przyjdzie i z tym tematem się zmierzyć.