Czy słowo drukowane pod względem etycznym różni się od mówionego?
Różni się. Istotą wynalazku druku była zarówno chęć, jak i potrzeba poszerzenia, zwielokrotnienia liczby tych, do których słowo było kierowane. Mówione dociera do ograniczonego audytorium i przemija.
Drukowane trwa i może docierać do wciąż nowych odbiorców. Bywa też tłumaczone na inne języki, zyskując rzesze nowych czytelników. Ma zatem szerokie i odległe pole rażenia. Etyczną odpowiedzialność ponoszą autor, wydawca i dystrybutor. Owa odpowiedzialność rozłożona jest niejednakowo. Usiłują nad nią zapanować władze państwowe, przełożeni Kościołów, kręgi społeczne. Ich intencje, filtry nakładane na treść publikacji, motywy bywają bardzo różne, nieraz przeciwstawne. A czytelnik? Jak ma się w tym wszystkim połapać? Odbiorca przygotowany intelektualnie, wykształcony, z poczuciem odpowiedzialności potrafi ocenić drukowane słowo. Wielu nieprzygotowanych nie potrafi. Szkody mogą być wielkie – i dla tego człowieka, i dla społeczeństwa. Cenzura prewencyjna? Nie zdaje egzaminu. Wychowanie młodego pokolenia do odbioru słowa? Tak, jest konieczne, ale to zadanie niezmiernie trudne. Tym trudniejsze, że bywa nadużywane przez różne ideologie.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się