Jestem poobijany

Przybiła mnie sprawa o. Antoniego Dudka OFM.

Kilka dni temu na portalu wiez.pl ukazał się artykuł Zbigniewa Nosowskiego pt. "Kobiety ojca Antoniego. Cz. 1: Na ławeczce z aniołem" -  TUTAJ. Dzisiaj opublikowana została część druga - pt. "Kobiety ojca Antoniego. Odc. 2: Kochaj i szalej!" -  TUTAJ.

To obszerny, napisany z wyczuciem, dociekliwością i wewnętrzną kulturą - jak zwykle u red. Nosowskiego, naczelnego "Więzi" - rzetelny reportaż śledczy na temat kolejnego skandalu seksualnego w Kościele w Polsce. Te przywołane wyżej, pełne wstrząsających faktów teksty będą miały dalszy ciąg.

Pisząc o znanej już w naszym regionie i diecezji sprawie o. Dudka, Z. Nosowski wtrącił w tekst taką uwagę: "Nie pierwszy przecież to przypadek, gdy ktoś, kto czyni niezaprzeczalne dobro, okazuje się posiadać drugą, nieznaną twarz i być zdolnym do wyrządzania niewątpliwego zła. Problemem staje się wtedy, jak w sobie samym zintegrować taką nową wiedzę o bliskiej osobie, łącząc ją z wcześniejszym osobistym dobrym doświadczeniem".

Ten fragment mówi o - myślę, że ich liczba jest spora - ludziach z Raciborza, Gliwic, Wrocławia, Legnicy, Nysy, Góry Świętej Anny, Prudnika i Głubczyc (to polskie klasztory, w których o. Dudek mieszkał i był bardzo aktywnym duszpasterzem), którzy podziwiają działania i dzieła o. Antoniego, a teraz stoją przed ciężkim wewnętrznym wyzwaniem pogodzenia tej wiedzy z nową wiedzą, którą ukazały najpierw klarowne, stanowcze i uczciwe oświadczenia prowincjała franciszkańskiej prowincji św. Jadwigi Śl. o. Alarda Maliszewskiego - TUTAJ, a potem relacje prasowe (jako pierwszy sprawę opisał piórem Jolanty Jasińskiej-Mrukot tygodnik  "O!Polska").

Nie jestem w stanie tutaj - w skrótowej formie komentarza - odnieść się do całości sprawy. Zwłaszcza do cierpienia poszkodowanych kobiet, które trwa do dziś i wpłynęło na całe ich życie. Współczuję im, bo być może jestem w stanie trochę zrozumieć trudności, jakie przyniosło im doświadczenie bliskiego spotkania z charyzmatycznym i popularnym duszpasterzem, które zamieniło się w psychiczną ranę. Ponieważ słowa Zbigniewa Nosowskiego w przytaczanym tekście: "Problemem staje się wtedy, jak w sobie samym zintegrować taką nową wiedzę o bliskiej osobie, łącząc ją z wcześniejszym osobistym dobrym doświadczeniem" odnoszą się również do mnie. Znam o. Dudka od 43 lat.

Jestem wewnętrznie poobijany. Czuję, że muszę - a lat mam już nie tak znowu mało - budować wiarę jakby od początku. Nic mnie tak wewnętrznie nie rozbiło, jak właśnie sprawa o. Antoniego. Takich poważnych spraw, skandali związanych z bliskimi mi duszpasterzami przeżyłem już więcej, ale ta jest ciosem najmocniejszym.

Być może również dlatego - ale jednak nie przede wszystkim - że pisałem o nim wiele razy, podziwiałem publicznie jego dzieła i inicjatywy. Słowem: przyczyniałem się do jego sławy popularnego, nieszablonowego i efektownego duszpasterza. Nieświadomy tego, co dzieje się za zasłoną tych zdarzeń. Byłem przez o. Antoniego także jakoś oszukiwany i manipulowany, i to do ostatnich dni przed publicznym wybuchem sprawy.

Tu należy się Czytelnikom "Gościa Opolskiego" wyjaśnienie. Kiedy o. prowincjał Maliszewski opublikował oświadczenie z konkretnymi zarzutami wobec o. Dudka, wymieniając go z nazwiska, postanowiliśmy w redakcji opolskiej "Gościa" poczekać na ostateczne rozstrzygnięcie zakonnego dochodzenia i zapowiedziane dalsze kroki prawne. I wtedy opublikować końcowe osądzenie sprawy. Sądziliśmy, że potrwa to niedługo - co wynikało m.in. z wypowiedzi dla "O!Polskiej" - ale myliliśmy się. To był błąd, a ponieważ szefuję opolskiej redakcji, jestem za niego odpowiedzialny. Nie wynikał on z chęci ukrycia - tego zresztą w dzisiejszym świecie medialnym zrobić się nie da - sprawy o. Antoniego. Ten brak mógł być jednak przez niektórych naszych Czytelników odczytany jako próba zdystansowania się od zarzutów mu stawianych i wprowadzać dodatkową konfuzję.

Mówi się w takich sytuacjach, że chodzimy do kościoła dla Boga, a nie dla księdza. To oczywiście jest prawda. Ale jeśli ten ksiądz jest bardzo blisko nas, to jego upadek jest nie tylko szokiem, ale również zakwestionowaniem tych podstaw wiary, które sytuują się w świecie naszych głębokich emocji. I wtedy rodzi się problem poważniejszy niż tylko rozczarowanie bliską osobą, bo na linii: Bóg i ja.

Dlatego to nie jest tylko sprawa upadającego wizerunku Kościoła. To jest również sprawa tej cząstki Kościoła - oczywiście w skali globalnej malutkiej - która dotknięta jest do żywego nie tylko bólem, ale i próbą wiary.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..