Podpalić sąsiadowi stodołę? Nie warto, bo własna zbyt blisko. Niektórych rzeczy nie warto, niektórych nie wolno. A przecież pożary, i to różne, na ogół z ludzkiej winy wybuchają.
Tytuł, wiadomo, sienkiewiczowski. Nie całkiem na temat. Ale mimo to podbarwia świat wokół nas. Choćby nawet był to czerwony i zadymiony krajobraz śródziemnomorskich wysp, z Rodos w centrum uwagi. Sienkiewicz opowiadał o ogniu wojny - stąd ów miecz. Na przestrzeniach, które wypełnił akcją wojny, rzezi, równania wszystkiego z ziemią, to właściwie obraz jakiegoś sądnego dnia w scenerii przepięknych krajobrazów i pięknej miłości. Dziś wróciły tam i ogień, i miecz. Inny - bardziej śmiercionośny ogień. Inny, bo zaawansowany technicznie miecz. Z daleka zaś łuna bijąca ze śródziemnomorskich wysp, zatok, archipelagów. Jakby ktoś groził z daleka: "Dzieci, nie bawcie się ogniem. Bo do Mnie należy jego siła przerażająca i piękno płonące". Które ogniska są znakiem Jego potęgi, a które są uzurpacją potężnego daru Boga? Powoli gubimy się w osądzie. I ludzkimi rękoma chcemy rozporządzać owym darem. Poparzyliśmy się już nieraz. Dobrze, że potężny Twórca płomieni jest tak cierpliwy.
Z Ewangelii według Łukasza: "Jezus powiedział do swoich uczniów: »Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął. Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie. Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam«" (12,49n).
Dlatego nie powinniśmy rozniecać ognia - przede wszystkim ognia wojny, ognia spopielającego nas i otoczenie, ognia śmiercionośnego. Wszystko jedno, czy to będzie płonąca żagiew rzucona na strzechę wiejskiej chaty, czy to będzie nuklearna bomba zmiatająca popiół całej aglomeracji i jej mieszkańców. Póki co, ogień śródziemnomorskich pożarów jest przypomnieniem, z jak strasznym żywiołem walczymy. I że w pojedynkę nikt nie jest w stanie tego żywiołu zażegnać. Ani jeden strażak, ani jeden zastęp dobrze wyposażonych poskramiaczy ognia, ani nawet jeden kraj mobilizujący swoje siły nie wygra. Ludzie zwykle to rozumieli i ogień za Boski atrybut uważali. Dziś jest z tym różnie. Dlatego Bóg przypomina, przestrzega, niecąc zwykłe-niezwykłe pożary całych połaci kraju: dzieci, nie bawcie się ogniem!
Wielka polityka jest zdolna świat podpalić. Wydaje się, że my, zwyczajni ludzie, nie mamy na to wpływu. Nie mamy? To dlaczego tak bardzo - raz prawdą, raz niegodziwością - "wielcy" tego świata o nas zabiegają? Tak się pewnie dzieje wszędzie, ale szczególnie widać to w przedwyborczych okresach w różnych państwach. Aktualnie w Polsce. Politycy zabiegają o każdego człowieka z kartą wyborczą i długopisem w garści. Widocznie każdy z tych długopisów ma siłę wybuchającej ogniem rakiety. Celnie czy niecelnie, ale ogień nieci, a i śmierć w efekcie przynieść może. Jak nie dać się sprowadzić do roli ślepego pocisku i kolejnego podpalacza tak wspólnego domu, jak i całego świata? Trudna rola. Nie dać się zwieść, nie ufać tym, co to z płonącą pochodnią do wysuszonego lasu wchodzą. Słuchać, ale najpierw myśleć, w przeszłość patrzyć, bo bez tego przyszłość w przepaść strącić można. Wtedy sienkiewiczowskie "Bar... wzięty" może nabrać nowej, a trudnej treści. Dlatego dobrze baczyć trzeba nie tylko i nie tyle na Rodos i wszystkie tam pożary. Ale uważnie obserwując, szukać prawdy zaraz za drzwiami własnego domu. Niełatwa to droga, ale konieczna.
Ogień rzucić na ziemię? Tak, ogień. Ale nie ten ludzkimi rękoma i wedle ludzkich planów niecony. Jezusowy ogień. Boży ogień, który nie spopiela, a oczyszcza. Który nie niszczy, a odradza.