Nie nazywając Dekalogu ani Ewangelii po imieniu, musimy mieć je w sobie jako szkielet całej reszty, siebie samych i świata, jaki budujemy. I dopiero tu zaczyna się skuteczna polityka.
Z dzieciństwa pamiętam wrażenie, które malcowi towarzyszyło, gdy do Taty przychodził jego znajomy i rozmowa dorosłych schodziła na tematy polityczne; był to początek lat 50. ub. wieku. Wiedziałem, że Tato jest bezpartyjny, wszelako nie miałem jasnego pojęcia, co to znaczy. Z czasem pokojarzyłem, że w jakiś sposób partyjni są przeciwnikami bezpartyjnych; z wzajemnością. I że dla bezpartyjnych życie jest trudniejsze. To jawiło mi się jako jakiś pierwotny, nieusuwalny brak. Pojąłem, że trzeba to uznać, tak jak uznaje się twardość ziemi. Przecież nikt nie będzie bił głową w kamienie na drodze, jasne. Nie wartościowałem niczego, tak, jak nie wartościuje się ani deszczu, ani upału, ani zasp śnieżnych. Słowo "polityka" jawiło się w głowie dziecka jako coś jak te zaspy utrudniające życie, nieuniknione, i tylko niektórzy mogą sobie na sankach pozjeżdżać.
Te dziecięce wspomnienia ostatnio obudził we mnie polityk, poważny człowiek (w przeciwieństwie do niepoważnych, których nie brak ci u nas), a tak w ogóle prawnik, nauczyciel akademicki, profesor uniwersytetu... Nie zajmuję w tej chwili pozycji politycznej, jakiejkolwiek, jeno jako prowincjonalny doktorzyna z szacunkiem patrzę na profesora. Otóż, kilka dni temu z jego ust padły słowa: "Skuteczna polityka nie może obyć się bez moralności". Realizator audycji poczuł bluesa i słowa zaraz trafiły na tak zwany pasek, skopiowałem.
Od kilku lat tworzę w opolskim "Gościu Niedzielnym" małą rubrykę zatytułowaną "Z okruchów etyki". Przez prawie 350 tygodni zastanawiam się nad etyką rozumianą jako cało- i wielokształt prawideł i obyczaju codziennego życia. Nie odwołuję się ani do Dekalogu, ani do Ewangelii - nie żeby te źródła lekceważyć, ale by w człowieku, w każdym człowieku, odkrywać fundamenty człowieczeństwa. Owe dwa źródła są jednak jak twarda ziemia pod nogami. Są istotnym budulcem świata, w którym żyjemy i który tworzymy. Jeśli zlekceważymy bądź Dekalog, bądź Ewangelię, to będzie jak potknięcie się o twardy kamień wystający z ziemi. W skrajnych wypadkach głowę o pomniejsze kamienie rozwalimy. Nie nazywając zaś Dekalogu ani Ewangelii po imieniu, musimy je mieć w sobie jako szkielet całej reszty, siebie samych i świata, jaki budujemy. I tu odnajduję tezę: "Skuteczna polityka nie może obyć się bez moralności". Bez głęboko posadowionej moralności.
Ta zasada nie wydaje się oczywista. Przecież za naszych dni światem, jak kukiełkami w teatrze lalek, kręcą politycy, którzy w dużej mierze dalecy są od moralności. Ich mniemana etyka jest natrząsaniem się z naiwniaków. I wcale nie musimy naszych ziem opuszczać, bo polityków bez moralności jest wielu także w Polsce. Nadużyciem byłoby jednak proste utożsamianie ich z jakąkolwiek polityczną partią bądź koalicją partii, dlatego nazw ani liczb nadużywać nie należy.
"Skuteczna polityka nie może obyć się bez moralności" - powtarzam słowa pana profesora. Namysłu wymaga określenie "polityka skuteczna". Każdy może interpretować skuteczność polityki inaczej. Nawet jeśli przyjmiemy jako wspólny czynnik założenie, że "skuteczny" znaczy "prowadzący do celu". Bo dla jednego będzie to wielorakie bezpieczeństwo państwa i narodu, dla innego będzie to zdobycie finansowej pozycji dla siebie i rodziny, dla jeszcze innych będzie to zyskanie uznania w stosunkach międzynarodowych... I tak dalej. Patrząc na politykę jako na narzędzie zapewnienia rozwoju państwa i wielorakiego bezpieczeństwa obywateli, zyski - zwłaszcza osobiste - musimy odsunąć na dalszy plan. I nieodparcie nasuwa się na myśl stara, jeszcze łacińska sentencja: "Salus rei publicae suprema lex esto" (Ratunek rzeczypospolitej prawem najwyższym niech będzie). Jednakowoż nawet ta zasada o najwyższym dobru rzeczypospolitej musi się mieścić w ramach moralności. To nie tak, że w skrajnym przypadku, w czas wojny zbrojnej, ekonomicznej czy jakiejś jeszcze innej, można stosować wszystkie narzędzia i środki walki. Dlatego był proces w Norymberdze. Ale źle, że innych, równoległych nie było.
Historia ostatnich czasów - powiedzmy, że od końca XVIII w. - jest ilustracją słów wspomnianego profesora i ministra. Mocarstwa, które wkraczały w życie innych państw, w taki czy inny sposób niszcząc kraje i mordując mieszkańców, same w końcu źle kończyły, a bilans krzywd, zniszczeń i śmierci tylko wzrastał. Ich polityka, zrazu skuteczna, kończyła się skutkiem przeciwnym. Trzeba, by politycy wielcy i pośledni pamiętali o tym, a my, obyśmy zwieść się nie dali. Szkoda by było głowę o kamienie rozwalić.