Pamiętamy ze szkolnej historii określenie "epoka wędrówek ludów". Kto z nas zwracał wtedy uwagę na owo określenie? Może za naszych dni zaczyna się kolejna odsłona wędrówek ludów?
Widok był zaskakujący, uroczy, pełen zadumy... To były okolice Magdali, Galilea. W przeddzień urodzin Maryi Panny, czyli 7 września. Całą okolicę obsiadły bociany. Setki bocianów. Odpoczywały w drodze do... No właśnie - czy do domu? Mówimy, że to nasze, polskie ptaki. Policzcie jednak - odleciały pod koniec sierpnia, przylecą pod koniec kwietnia. Rachunek dość prosty, by się zorientować, że pobyt w Polsce to jakichś 5 miesięcy. Czyli mniejsza część roku. Odliczając czas na przelot wiosenny i jesienny, zostaje też 5 miesięcy na pobyt w Afryce. Polskie to czy afrykańskie ptaki? Podobnych wędrowców jest więcej, a szlaki mają przedziwne.
A ludzie? Pamiętamy ze szkolnej historii określenie "epoka wędrówek ludów". Kto z nas zwracał wtedy uwagę na owo określenie? W podręcznikach i historycznych atlasach były mapki. "Proszę pana, a dlaczego wszystkie te strzałki są z prawej na lewą?". Nauczyciel poprawia: "Ze wschodu na zachód. A dlaczego... No bo tak to już jest". Piątoklasista mruknął coś tam pod nosem i dalej nie pytał. Ale że "tak to już jest" zostało w znacznej mierze aktualne. Tyle że doszedł ten bociani kierunek południe-północ.
Wędrują ptaki, wędrują ludzie. Poszliśmy z psem na spacer. On zajęty ziemią, ja patrzę w niebo, słychać lecący samolot. Sięgam po telefon, podgląd radaru. Leci z Londynu do Hurghady. Egipt, Morze Czerwone, typowy kurort. Tego rodzaju przeloty są tu bardzo częste. Czy to też wędrówka ludów? Bynajmniej. Oni za dwa tygodnie będą wracali. A ci, którzy z południa ku północy zmierzają, wsiadają na małe stateczki na afrykańskim brzegu i płyną na Lampedusę. Inni, skuszeni przez profesjonalnych przemytników, docierają do Europy bardziej zawiłymi szlakami. Polska jest tylko nieuniknioną strefą bez znaczenia. Co mają ze sobą? Nadzieję, że im będzie lepiej. A po drodze? A po drodze każdy dzień to ryzyko. A kres tej wędrówki? Chyba nie istnieje. Wieczna tułaczka? Wygląda na to. I tylko mający się dobrze Europejczyk może powiedzieć, że ci biedni ludzie szukają swojego miejsca na ziemi. Nieprawda. Dla nich tak sformułowana diagnoza jest kompletnie niezrozumiała. Bo w nich jest jakiś niepojęty - jak w bocianach - przymus wędrówki. Bociany i wszelakie inne wędrowne ptactwo mają w swoim genetycznym programie dalszy ciąg na lata i pokolenia zapisany. Być może ludzkość też. Ale z punktu widzenia jednego pokolenia ustalić tego nie sposób. Ze współczesną nam wędrówką ludów musimy się pewnie pogodzić, choć zrozumieć nie potrafimy.
A jak to było z pradawnymi wędrówkami ludów? Przynosiły horror zakorzenionym w swoich stronach mieszkańcom, a tragedie najeźdźcom. Tego słowa używamy w historycznych tekstach. Ludy, ich języki, obyczaje, religia były tak inne i niepojęte... Koniec końców dochodziło jednak do etnicznego pomieszania jednych i drugich plemion. W ciągu mijających stuleci kształtowały się nowe plemiona z jakimś nowym językiem, wierzeniami, obyczajem, techniką walki i sposobem uprawy roli... Wyrastały "nowe narody". Może i w naszych czasach zaczęła się kolejna epoka wędrówek ludów? Poziomu etnicznego zlewania się współczesnych plemion (zwiemy je dziś narodami) jeszcześmy nie osiągnęli i nasze pokolenie tego oglądać nie będzie. Czy to tylko historiozoficzne fantazje, czy nieporadnie kreślona wizja przyszłości?
Tu, gdzie mieszkam, czujemy się bezpiecznie. Niespełna pół kilometra od granicznego słupka, na spokojnym (na razie) odcinku granicy. Jej główny punkt w tym rejonie wyznaczył papież Grzegorz IX w roku 1229. Punkt trwa! Ale władztwa doń przylegające zmieniały się już nie raz. Język mieszkańców też się zmieniał (bo i mieszkańcy się zmieniali). Swego czasu nawet szwedzkie wojska dotarły tutaj, choć do Wiednia dużo bliżej mamy niż do Sztokholmu. Spokój nie jest tu czymś historycznie oczywistym.
Póki co, wszyscy zostaliśmy wciągnięci w spór. Przyjmować - nie wpuszczać? Pomagać - nie krzywdzić? Integrować - getta budować? Karmić - na głodnych nie patrzyć? Więcej jest takich i podobnych dylematów. Tyle że wydumane ich rozwiązania mają się nijak do rzeczywistości. Najważniejsze, by krzywdy nikomu nie robić, by rozumu nie stracić, by propagandzie (żadnej) nie dać się otumanić. By tych, co to interes na biedzie robią, demaskować. Wreszcie najważniejsze: by człowieczeństwa w sobie i w społeczności nie zatracić. Bo wielkoskalowych, historycznych prawideł i tak nie będziemy w stanie zatrzymać.
Zatem...? Zatem z bocianami nabierzmy sił, bo droga daleka przed nami i naszymi dziećmi. I dziećmi ich dzieci. A ponadto - Boga mamy w sercu i wierzymy, że On jest Ojcem narodów. Zaś to, co zda się teraz być chaosem, stanowi niewielką cząstkę Jego planów.