Portrety, portrety, portrety…

Portret Kościoła naszych dni wspólnymi siłami i natchnieniami Ducha Świętego kreślić nam trzeba wciąż od nowa. Szczególnym wyrazem tego są fotografie kościelnych dostojników.

Na moim biurku portret kardynała Melchiora von Diepenbrocka. Okładka niemieckojęzycznego kwartalnika. Ale nie o kardynała chodzi. Można rzec, że to przypadkowa podobizna. Ale typowa. Rzeczony kardynał umarł w roku 1853 na zamku Johannisberg należącym do arcybiskupów wrocławskich. Bo był tamże arcybiskupem, posłem parlamentu we Frankfurcie, był poetą, osobistością znaną w swych czasach i szanowaną. Portret stosowny do jego pozycji i szacunku, jakim go darzono. Takich portretów we Wrocławiu, Krakowie, Pradze, Wiedniu i w wielu innych miejscach nie brakuje. Portret najbardziej znanej osobistości naszych dni sięgającej jest portret kard. Sapiehy. O szczebel wyżej są portrety biskupów Rzymu, czyli papieży. Najbardziej znanym papieżem naszych czasów był i jest w pamięci Jan Paweł II. Jego popularny portret znacznie odbiega od tych nieco dawniejszych. Portret, który nazywam „uśmiechnięty góral” – choć bez podhalańskiego sztafażu. A tak w ogóle to zdjęcia (to przecież dzisiejsza technika)…, otóż zdjęcia przedstawiające dostojników Kościoła stają się coraz mniej dostojne.

Czekałem kiedyś z kilku księżmi na samolot na jednym z europejskich lotnisk. Poprzez szklane, wysokie płyty widać było amfiladę przejść. W jej perspektywie dwie osoby rozmawiające i trzymające szklenice z piwem, Bawaria. Jedną z postaci był znany i rozpoznawalny, w sutannę ubrany kardynał. „Tomek, zrób zdjęcie”. Miałem przy sobie sprzęt, ale zdjęcia nie zrobiłem. Nie wszystko i nie wszystkich wypada fotografować. Nie jestem paparazzi, swoje zasady mam. W wielu sytuacjach pytam, czy można. Ale nie o to chodzi. Odnotowuję tylko większe wmieszanie się ludzi dostojnych w otoczenie zwyczajnych mieszkańców planety.

Wracając do portretów, widać wyraźnie dokonującą się ewolucję obyczaju. I tego „obrazkowego”, i tego codziennego bycia wśród i dla ludzi. Owa przemiana nie zaczęła się wskutek wszechobecności fotografujących telefonów. Obyczaje zaczęły się zmieniać już lata temu. Nie bez współudziału Jana Pawła II, ale był to powiew szerszy w Kościele. Jan Paweł miał świetne wyczucie człowieka fotografowanego i potrafił w bardzo naturalny sposób nie tyle ustawiać się do aparatu, co raczej nie przeszkadzać. Podobno kiedyś odsunął ochroniarza i mruknął: „daj spokój, on z tego żyje”.

Po nim przyszedł Benedykt XVI… Nie pozował, ale i nie chował swojej twarzy. Właśnie twarzy. „Oblicze” przestało być obligatoryjną cechą dostojnika Kościoła. Ale Benedykt nie przestawał być owym Dostojnikiem. Za sprawą swego delikatnego uśmiechu wydawał się nawet onieśmielony. To raczej nieczęsta cecha ludzi wyniesionych ponad otaczający ich tłum. Dawne, malarskie portrety dostojników Kościoła dziś zdają się być bardziej muzealnymi eksponatami, niż odbiciem rzeczywistości ludu Bożego.

Jeszcze inaczej można interpretować świeżej daty zdjęcia mianowanych ostatnio i przedostatnio kardynałów. Swoją drogą są wśród nich nasi rodacy. Zdjęcia znane nam z czasopism i internetu wiele mówią. Przede wszystkim pozbawione są sztafażu typowego w dawniejszych czasach, a i obecnie wykorzystywanego przez niektórych polityków, duchownych i ich fotografów. Idą w świat ujęcia zgoła reporterskie, robione może i z zaskoczenia, choć wiadomo, że niektórych zdjęć porządny reporter „nie puści”, a nawet od razu kasuje. A i tak są to fotki zbliżające, a nie oddalające „książąt Kościoła” od ludu.

I tu dochodzimy do sedna sprawy. Do rozumienia Kościoła, ludu Bożego prowadzonego nie przez ludzi, a przez Ducha. Oczywiście, w tym sformułowaniu kryje się modna dziś idea synodalności. Przepraszam za określenie „modna”. Ale jeśli staramy się zejść w nurt ludzkiej zwyczajności, to i określenie, że coś jest modne mieści się w tym rozumieniu. A jeśli Syn Boży stał się człowiekiem – co jest fundamentalnym twierdzeniem chrześcijańskiej wiary – to nic co ludzkie nie może Kościołowi być obce. A sposób przedstawiania wizerunku jego pasterzy musi być adekwatny do wrażliwości odbiorcy.

Wspomniany portret kard. von Diepenbrocka jest portretem tamtych czasów i zarazem tłem zmieniających się czasów Kościoła. I tak trzeba owe obrazy odczytywać. A portret Kościoła, ludu Bożego naszych dni, wspólnymi siłami i natchnieniami Ducha Świętego kreślić nam trzeba wciąż od nowa. Z pokorą i w prawdzie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI: