Wieczór bożonarodzeniowych wspomnień w Sławięcicach.
Wieczór 12 grudnia w filii nr 8 miejskiej biblioteki w Sławięcicach upłynął na wspomnieniach i opowieściach o tym jak dawniej przeżywano Adwent i Boże Narodzenie czyli Gody. Choć przez nastrój nostalgii przebijała czasem nutka żalu, że teraz jest inaczej, w opowieściach Ireny Kwoczały, Weroniki Szali i Urszuli Szmidt dominowała radość i dobre wspomnienia.
Mieszkanki Sławięcic opowiadały o tradycyjnych śląskich potrawach wigilijnych, o tym jak trzeba mielić mak, żeby nie był gorzki, dlaczego pasternak jest najważniejszym składnikiem moczki i dlaczego kiedy były dziećmi nie smakowała im siemieniotka, a teraz smakuje i jest nieodłącznym składnikiem kolacji wigilijnej. A także o wielu, wielu utrwalonych w pamięci społeczności ludziach i historiach. O piekarzach, którzy wypiekali wielkie blachy świątecznych kołoczy i bezbłędnie rozpoznawali, która blacha należy do konkretnej rodziny – po sposobie układania posypki, jej ilości etc. O miejscowej legendzie o wyczynowcu, który jechał do piekarza przez brukowany most na Kanale Gliwickim na rowerze „bez trzymanki”, trzymając dwie blachy ciasta. Gerard Kurzaj wspominał swojego dziadka Adama, który był kościelnym i był tak wysoki, że nie potrzebował drabinki, żeby zapalać świece adwentowe w kościele parafialnym. Irena Kwoczała wspominała mamę i jej dwie siostry, które w „strojach chłopskich” (tzn. dawnym tradycyjnym ubiorze świątecznym kobiet), w nieocieplanych bucikach na niewysokich obcasach chodziły w głębokim śniegu w noc wigilijną na Górę Świętej Anny na jutrznię. Snuto wiele, wiele innych opowieści.
Irena Kwoczała, inicjatorka spotkania, wspominała o tym, że na Wigilię na stole pojawiały się nie tylko wyjątkowe potrawy, ale także fragmenty zastawy używane tylko w ten dzień roku. – Do moczki była specjalna, piękna miska w kształcie kielicha, miała kolor miodowo-różowy. Po śmierci rodziców wzięłam ją dla siebie i o oczywiście 5 lat temu ją strzaskałam! A to była taka cenna pamiątka.Moja mama, rocznik 1915, często mówiła, że jest miska od jej „mutry”. To ile lat mogła mieć ta miska? Mama zawsze nas uczyła sentymentu do starych rzeczy, poszanowania ich, tradycji. Zawsze mówiła” uważejcie, bo to jest stare”. – mówiła.
Miska się strzaskała, ale w domu państwa Kwoczałów z wielkim pietyzmem zachowane są inne sprzęty odziedziczone po przodkach. XIX-wieczny krzyż i kropielniczka zawieszone w pokoju jadalnym. Czy metalowa, zdobiona łyżka, którą pan Kapolka, ojciec Ireny, najmłodszej z pięciorga rodzeństwa przywiózł z frontu II wojny światowej i jadł nią aż do późnej starości. – Mój mąż nawet zrobił dla niej taką kapliczkę, bo to jest dla nas relikwia. Ojciec przez cały front przeszedł z tą łyżką, którą nosił w bucie. On się z tą łyżką nie umiał rozstać. Dopiero jak sił już miał trochę mniej, a żył 97 lat, to już się nią nie posługiwał, bo to jest ciężka łyżka. Trzeba dbać o takie rzeczy i przekazywać wnukom i prawnukom, że to jest po twoim dziadku, pradziadku. To jest ważne – mówiła Irena Kwoczała.
Kapliczka z frontową łyżką ojca w jadalni państwa Kwoczałów. Andrzej Kerner /Foto GośćWięcej w świątecznym wydaniu „Gościa Opolskiego” na 24 grudnia br.