Nowy numer 17/2024 Archiwum

Nihil novi sub sole

Stawanie wobec społeczności w roli proroków, dokonywanie - jeśli nie cudów - to spektakularnych akcji z pozoru w głębi wiary, a faktycznie tylko na deskach światowego teatru interesów i próżności. Zawsze tak było.

Zabrałem się za pisanie we środę, w naszym kalendarzu dzień św. Franciszka Salezego. Czas: 1537–1622. Miejsce: Lyon. To miejsce odejścia z tego świata. A miejsce największej aktywności – Genewa. Funkcja: biskup. Czasy: niespokojne jak nasze i jak nasze z podupadającą wiarą wielu kręgów. Także wśród duchownych. Z drugiej zaś strony walki o wiarę. Dokładnie mówiąc, walki różnych frakcji wiary. Wielu było wokół Franciszka ludzi wiary żywej i głębokiej, także świętych (nie tylko mężczyzn, ale i kobiet). Ale wrogów nie brakowało – tak osobistych, jak i motywowanych rozłamami wśród wierzących. Niewierzących pewnie też było wielu. To skrótowy portret nie tylko tamtych czasów, ale i naszych. Stąd tytuł komentarza: Nihil novi sub sole – Nic nowego pod słońcem.
Biorę do ręki obie książki mojej stryjenki, Fulli Horak, wiem, że obie powstały na styku dwóch światów – sceptycyzmu i gorącej wiary. Jedna w latach trzydziestych, druga pięćdziesiątych minionego stulecia. Odbiorcy i czytelnicy z obu kręgów wywodzili się i wciąż z obu światów się wywodzą. Wydanie pierwszej, "Święta Pani", sfinansował i propagował gen. Rydz-Śmigły. Trudno go o dewocyjne nastawienie posądzać – widać wszelako, że struna wiary w jego umyśle jednak zadźwięczała. I to mocno. Można by pisać o dedykacji w egzemplarzu, który leży obok mnie… Wspomniany tam jest Wacław Berent, zaś w podpisie Kazimierz Iłłakowicz (vel Kazimiera Iłłakowiczówna). No i dzieje owego egzemplarza – za długa opowieść jak na felieton. Druga książka pt. "Niewidzialni" ma historię wręcz burzliwą, a jako książka w znaczeniu edytorskim zupełnie niedawno zaistniała.
Biorę do ręki książkę wspomnianego św. Franciszka Salezego sprzed stuleci, biskupa Sabaudii. Jej tytuł "Filotea". I takie zdanie: „Błędem jest zatem, nieomal herezją, usuwanie pobożności z wojskowych koszar, z rzemieślniczych warsztatów, z dworów książąt, z mieszkań małżonków…” Inny kontekst dziś, inny wówczas. Książęcych dworów nie ma, ale sprawa wypychania znaków i treści religijnych z obszaru życia społecznego wciąż jest żywa, a pewnie jak wówczas napięta. Nihil novi sub sole! A swoją drogą w internetowych księgarniach ofert tejże książki jest nieprzeciętnie wiele. Co znaczy, że jest lekturą wciąż aktualną. Pobożna książka sprzed kilkuset lat? A no właśnie. Coś w tym musi być.
Powtórzę cytat: „Błędem jest zatem, nieomal herezją, usuwanie pobożności…” Tak wówczas jak i dzisiaj w usuwanie pobożności z życia angażują się zwyczajni ludzie w kręgu swojej codzienności, zainteresowań, towarzyskich kontaktów. Jednym obszarem jest ta zwyczajność kręgu zamieszkania, pracy, świętowania (tak, tak; wbrew pozorom usuwanie świętości ze świętowania to nie lapsus lingue). Zaangażowanie w desakralizację codzienności zda się być zrozumiałe, gdy czynią to ludzie małej albo i żadnej wiary, ludzie zdemoralizowani w ten czy inny sposób. Ale zarówno wtedy jak i dzisiaj czynią to nawet ludzie wierzący i – jak łatwo to słowo wypowiedzieć – praktykujący. Także ci, od których z racji wyboru drogi przez życie, oczekujemy widomych przejawów wiary. Nawet ci, którzy postawieni są wysoko pośród wierzących.
Powinni być przewodnikami, tymczasem sami błądzą. Jak refren powtórzę: Nihil novi sub sole.
Jest jeszcze druga strona medalu. Niegdyś też była. Mianowicie stawanie wobec społeczności w roli nieomalże proroków, dokonywania – jeśli nie cudów – to wielkich i spektakularnych akcji bądź wyczynów, z pozoru w głębi wiary, a faktycznie tylko na deskach światowego teatru interesów i próżności. Św. Franciszek i z takimi walczył o
pobożność prawdziwą. Bardzo go nie lubili. Skoro refren, to powtórzę: Nihil novi sub sole.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy