Myślą przy Mistrzu się zatrzymaj. Jeśli treść stacji nieco się poplącze - nic to. Jeśli dziś będzie stacji 10, a jutro 19 - to nie najważniejsze. I tak w niejednym momencie serce mocniej zabije.
W szatańskich rękach milczenie o krzyżu jest zamierzone. Idź na Drogę Krzyżową. Wytrąć złemu broń z ręki - to z mojego zeszłotygodniowego felietonu. Rozejrzyjmy się... Droga Krzyżowa to nazwa, tytuł modlitwy. Równocześnie to seria materialnego uosobienia tego, co wypełniło ostatnie ziemskie godziny Jezusa. Tak zwane stacje - obrazy, rzeźby, czasem tylko krzyże z kolejnymi numerami od 1 do 14. Na kalwariach, czyli trasie Drogi Krzyżowej w terenie bywa owych stacji więcej - w zgodzie z ewangelijnym opisem i wedle zamysłu i pobożności twórcy. A droga, każda droga służy wędrowcom, podróżnym, szukającym. Wytyczona, sprawdzona, bezpieczna droga. Skąd? Dokąd? Do miejsca i chwili zmartwychwstania. Nie ukrzyżowania? Nie śmierci? Nie przegranej? Niby tak. Ale w pewnym momencie zwrotnica zostaje przestawiona. Ku życiu, ku Jezusowi, który tę drogę przeszedł przed nami...
Jak odkryłem Drogę Krzyżową? Proboszcz po Pierwszej Komunii wyznaczał dwóch chłopców: "Będziesz ministrantem". Trafiło na mnie, ale po prawdzie nie bardzo rozumiałem, o co chodzi. Po wakacjach Jerzyk, drugi z wyznaczonych, mówi do mnie: "Czemu nie przyjdziesz do zakrystii? Przecież farorz ci powiedzieli". Farorza nie posłuchałem, kolegi tak. To było jesienią, a wiosną były nabożeństwa Drogi Krzyżowej. Odkryłem w kościele 14 płaskorzeźb - tyle, ile w modlitewniku było stacji. Wciągnęło mnie. Tym bardziej że było po polsku, a nie - jak Msza - po łacinie. Za jakiś czas trafiłem w czasie wycieczki na Górę św. Anny. Dość szybko się zorientowałem, że rozsiane po wzgórkach kaplice przedstawiają stacje drogi krzyżowej, ale w nadmiarze, tu kościelna czternastka rozkłada się na dużo więcej... Potraktuj to, Czytelniku, jako świadectwo, skrót świadectwa dochodzenia do sedna Ewangelii. Niebanalna w tym rola Jerzyka, niebanalna rola tej wycieczki na Górę św. Anny, która nie miała celu religijnego - ot, harcerska wyprawa na dwa dni.
A potem poznawałem kolejne drogi krzyżowe. I tę w parafialnym kościele, gdziem proboszczował 27 lat. Jak nastał internet, zabrałem się za obfotografowanie tych 14 płaskorzeźb. I wtedy odkryłem ich surowe piękno z umiejętnie wyeksponowaną treścią każdej stacji. Na piątkowych nabożeństwach ministranci (dziewczyny też) w dwugłosie czytali zwięzłe rozważania. Zawsze krótkie, zawsze przygotowane. To była już moja robota, by wszystko było zwarte i prawdziwe po ludzku, i po ewangelijnemu.
Polubiłem drogę krzyżową w Bardzie Śląskim - od doliny przełomu rzeki, aż po szczyt góry wysoko, czasem z dyskretną asystą dzika. Tu pozwalałem sobie na improwizację, zachęcony wołaniem: "Idź na Drogę Krzyżową!". Improwizowałem także wśród grona pielgrzymów, swoich parafian (i tych doklejonych) na wałach Jasnej Góry. Tam sami pobożni, świadomi, bez pośpiechu, to i Droga Krzyżowa stosowna. Ale zawsze z refrenem: "Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste, boś przez krzyż Twój świat odkupić raczył!".
A jeśli jestem (jesteś) sam? A jeśli nawet 14 krzyżyków brakuje i książeczki nie masz? Rekwizyty przydatne, ale niekonieczne. Technikę liczenia do 14 wymyślisz i opanujesz. Myślą przy Mistrzu się zatrzymasz. A jeśli treść stacji się nieco poplącze - nic to. A jeśli dziś będzie stacji 10, a jutro 19 - to nie najważniejsze. I tak w niejednym momencie serce mocniej zabije - słowa wtedy niepotrzebne. Idź na Drogę Krzyżową. Wytrąć złemu broń z ręki.