Michał Koterski o swoim uzależnieniu i momencie nawrócenia.
Wczoraj (4 marca) w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Opolu z czytelnikami spotkał się Michał Koterski, znany aktor i showman, syn reżysera Marka Koterskiego (występował w jego filmach „Ajlawiu”, „Dzień świra”, „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”, „Baby są jakieś inne”, „7 uczuć”). Koterski ostatnio wydał (wspólnie z Beatą Nowicką) książkę biograficzną pt. „Michał Koterski. To już moje ostatnie życie” (Znak, 2023). Aktor mówi w niej o swoim życiu, uzależnieniach, karierze aktorskiej, a także o momencie nawrócenia do Boga.
Przez godzinę i trzy kwadranse Michał Koterski z pasją, humorem, dosadnie i – przede wszystkim – szczerze opowiadał o swoim życiu. Od dzieciństwa, w którym największym lękiem była obawa przed śmiercią ojca wpadającego w ciągi alkoholowe, przez młodość zdominowaną przez uzależnienie od alkoholu i narkotyków, po obecne szczęśliwe życie rodzinne z żoną Marcelą i synkiem Frysiem (Fryderykiem). Aktor w styczniu br. poślubił swoją partnerkę i przyznał, że zastanawia się, czy wrócić do pracy aktorskiej. – „Nie wiem, czy to jest dobry kierunek! W moim życiu przyszło pytanie: co dalej?” – mówił.
Koterski - często wybuchający charakterystycznym, głośnym, zaraźliwym śmiechem - swoją opowieścią niemal zahipnotyzował liczną publiczność. Uczestnicy spotkania śmiali się razem z nim, wzruszali w momentach szczególnie przejmujących, przerywali opowieść burzliwymi oklaskami. W oczach co najmniej kilku – w tym także młodych - uczestników spotkania widać było łzy, czasem spływające po policzkach.
Popularny aktor dopiero w odpowiedzi na pytanie z sali opowiedział o tym, dlaczego i jak nawrócił się do Boga. – Moje życie naprawdę wisiało na włosku i tak naprawdę myślałem, że umrę, spałem na klatach, chodziłem obrzygany i błagałem o działkę narkotyku. 9 lat temu, po 23 latach uzależnienia, doznałem takiej chwili. Przeszedłem wiele terapii w najlepszych ośrodkach ale nic mi nie pomagało. Z jednego powodu. Bo ja nie chciałem. Wszyscy moi bliscy i znajomi chcieli, żebym ja się wyleczył, tylko nie ja. Kiedy moja dziewczyna po wielu ostrzeżeniach, że się wyprowadzi, jak będę dalej brał, wreszcie się wyprowadziła, wszedłem do pustego domu i patrzę - nie ma jej: „O, Jezus! Nareszcie! W końcu spokojnie wyjmę z komódki ten towar, ten alkohol, naćpam, napiję się i nikt mi nie będzie głowy zawracał”. I ja sobie to wszystko na stoliku przygotowałem, celebrowałem, cieszyłem, ale zanim zażyłem pierwszą działkę, przeżyłem coś w rodzaju iluminacji. Nagle przeleciał mi obraz przed oczami taki, że już nie ma nikogo, kto mnie zatrzyma. Moi rodzice się poddali, zaakceptowali to, że ja wcześniej czy później umrę i mnie kochali takiego, jaki jestem. Znajomi się poodwracali. Kobieta się w końcu spakowała. Nie ma nikogo, kto mnie zatrzyma. A ja nie mam w sobie takiej siły, bo od 23 lat jestem w takiej obsesji, że od rana myślę tylko o tym, kiedy się napiję i wezmę działkę. Jak to zobaczyłem, to mówię: ”Boże, jak tu zostanę i się nie zatrzymam, to się zaćpam i zapiję na śmierć. A co za tym idzie: nie spełnią się największe marzenia mojego życia. A przecież miałem 35 lat i marzyłem, żeby być ojcem, mężem, żeby zagrać parę ról. A tu się okazało, że się kończy mój żywot. Jakbym stanął obok siebie i to zobaczył. Tak mi się żal siebie zrobiło, taka bezsilność, że już nie spojrzę nigdy w oczy swojemu dziecku, bo go nie będzie. Nigdy nie byłem jakąś osobą specjalnie wierzącą. Ale myślę, że każdy z nas ma to od urodzenia, że jesteśmy przekonani, że Ktoś na górze jest. I zadziałał instynkt samozachowawczy, że przecież jeszcze mogę zwrócić się do Boga. Przecież jeszcze jest On - nie? - ostatnia deska ratunku! I uklęknąłem. Możecie uwierzyć lub nie, ale ja, który nie mogłem zacząć dnia, żeby się nie napić i bez działki narkotyku przy sobie, uklęknąłem i mówię: „Panie Boże, bez żadnych licytacji, proszę Cię z całego serca - zabierz mi tę obsesję picia i brania, a ja już nigdy w życiu nie sięgnę po alkohol i narkotyki”. I wziąłem ten alkohol wlałem do kibla, wysypałem narkotyki, wstałem na drugi dzień i mówię: „Jezu, nie ma lęku, nie trzęsą mi się ręce”. Siedziałem tak piętnaście minut i czekałem aż to przyjdzie. Nie przyszedł ani lęk, ani trzęsące się ręce, ani ten głos, który mówił „weź, weź, weź”. Wiedziałem teraz, że ta łaska, którą dostałem, ten cud, który się wydarzył nie będzie trwać całe życie. Poszedłem na mityngi, na terapie itd. Itd. I tak mi się udaje do dziś. Bóg mnie przeprowadził przez te lata, ale teraz wiem po co to było: żebym mógł jeździć i o tym opowiadać - mówił Michał Koterski.
- Mam ciarki na całym ciele. To było niezwykłe świadectwo. Pierwszy raz jestem na takim spotkaniu autorskim. Przyszłam, bo już wcześniej czytałam tę książkę, która bardzo pomogła mojej córce w ważnym momencie życia - powiedziała nam pani Patrycja z Opola.
Dzisiaj (5 marca) Michał Koterski spotka się jeszcze z czytelnikami w GCK w Białej (godz. 18).
Więcej w papierowym wydaniu „Gościa Opolskiego” nr 12 na 24 marca.