- Spisałem historie, które mi się przydarzyły, żeby ludzie wiedzieli, że Kościół nie jest taki skostniały, jak im się wydaje. Pan Bóg jest bardzo dobrym matematykiem, potrafi wszystko doskonale wymierzyć - mówi o. Augustyn Lewandowski, autor książki "Smakując życie".
W Libii mały chłopiec dał się pobić, ale różańca z krzyżykiem nie oddał. - Pięcioletni Alfredo był znany w Trypolisie. Jego matka uciekła z Sudanu, bo nie chciała zerwać łańcuszka z krzyżykiem. W Sudanie chrześcijanie byli prześladowani. Ci, którzy nosili krzyżyki, byli zabijani maczetami. Dlatego ta kobieta wzięła małego Alfredo na plecy i przez kilkanaście miesięcy niosła go przez Saharę do Libii. Gdy go doniosła, zmarła z wyczerpania. Chłopca wychowywały siostry od Matki Teresy. Chciał od nas obrazek albo krzyżyk, a my nie mieliśmy, bo za wwiezienie do Libii różańca czy Pisma Świętego po arabsku groziła kara więzienia - w Kietrzu opowiadał o. Augustyn Lewandowski.
- Kiedy byłem w rodzinnych stronach, jak zawsze odwiedziłem bardzo ciężkie więzienie w Nowogardzie. Opowiedziałem tam historię o Alfredo. Po Mszy św. podszedł do mnie Wasyl, który odsiaduje dożywocie za morderstwo. Dał mi różaniec, który sam zrobił. "To jest to, co mam najcenniejszego. Niech ojciec da temu małemu w Libii" - powiedział mi. Wziąłem ten różaniec ze świadomością, że jak mnie złapią, to dostanę "ćwiarę" czyli 25 lat więzienia. Pomyślałem, że jak mają mnie posadzić, to napcham całą torbę różańcami i medalikami. Ależ się wtedy bałem na lotnisku w Trypolisie. Celniczką była kobieta. To gorzej, bo kobiety są bardziej urzędnicze - mówił o. Augustyn.
Co go uratowało? Kiedyś studiował język hebrajski, który niektóre słowa ma podobne do arabskiego. Celniczka powiedziała słowo, które zrozumiał, że znaczy albo pisać, albo czytać. Domyślił się, że może chodzić o długopis. Akurat miał przy sobie, więc podał celniczce. - Wzięła długopis, podpisała. Tym sposobem cały zielony i żółty ze strachu przeszedłem kontrolę. Dojechałem do klasztoru i różaniec dałem Alfredo, a ten wziął go i poleciał gdzieś tam biegać. Po 15 minutach wrócił w potarganym ubraniu, ze sterczącymi włosami i podbitym okiem. Trzymał w ręku różaniec i mówił, że chcieli mu go zabrać, ale nie dał. Zrozumiałem, że inni zobaczyli krzyżyk przy różańcu, dlatego chcieli mu zabrać. Stłukli go, a on i tak im nie dał. My tutaj dzielimy włos na czworo: ma być tu krzyż, czy nie ma być, zawiesić go czy zdjąć, a tam ludzie są gotowi oddać swoje życie za to, żeby krzyż nosić - podkreślił.
Spotkanie z o. Augustynem Lewandowskim z Zakonu Trójcy Świętej, znanym jako padre Agostino, autorem książki "Smakując życie" odbyło się w piątek 15 marca w Centrum Kultury i Sportu "Tkalnia" w Kietrzu. - W tej książce opisałem historie, które sam przeżyłem. Spisałem je, żeby ludzie wiedzieli, że Kościół nie jest taki skostniały, jak im się wydaje - mówił o. Augustyn. Podkreślił, że Pan Bóg jest bardzo dobrym matematykiem, dlatego nie ma przypadków, a są tylko znaki. O tych znakach, o tym, jak Pan Bóg doskonale wszystko układa i wymierza opowiada w swojej książce. A za papieżem Franciszkiem przypomina, że Kościół to szpital polowy, a nie salon piękności, zatem działa na pierwszej linii frontu.
Zakonnik opowiadał też o tym, jak z Kamienia Pomorskiego trafił do trynitarzy w Wiedniu, opowiadał o nocy, kiedy dołączył do rozbierających Mur Berliński, o życiu w krajach muzułmańskich, o wybuchu wojny w Libii, a także o tajemnicach, jakie skrywa bazylika św. Chryzogona na Zatybrzu w Rzymie, która została zbudowana nad dawnym kościołem domowym z pierwszych wieków chrześcijaństwa. - Jest tu jedna z pierwszych chrzcielnic na tej planecie - podkreślił.
Dlaczego właśnie w tym miejscu najczęściej można spotkać o. Augustyna? Oprócz tej oczywistej okoliczności, że to kościół trynitarzy, jest i druga - o. Augustyn jest świadkiem wstawiennictwa bł. Anny Marii Taigi, tercjarki Zakonu Trójcy Świętej, beatyfikowanej w 1920 r. Jej ciało nie uległo rozkładowi i spoczywa w kaplicy w bazylice św. Chryzogona. To w tej kaplicy o. Augustyn odprawia Msze św. w intencji polecanych mu chorych na raka. Dostaje wiele próśb o modlitwę, a także wiele wiadomości o cofnięciu choroby. O skali tego, co się dzieje, mówi wprost: "erupcja wulkanu". Podkreśla, że jako świadek nie może tego zachować tylko dla siebie.
16 i 17 marca o. Augustyn będzie gościł w parafii św. Mikołaja w Raciborzu.
Więcej o spotkaniu z o. Augustynem napiszemy w jednym z kolejnych wydań "Gościa Opolskiego".