Blisko obecnej granicy z Polską, w zaciszu skał i lasu urodziło się dziecko. Był rok 1647 - tak zaczyna się historia pątniczego miejsca nieopodal Zlatych Hor. Wojna trwała, a pełna wiary modlitwa jednoczyła ludzi.
Wędrować, kierując się wiarą, można zawsze. I wszędzie. Wszędzie, gdzie wyznanie wiary dzielimy z innymi, zwykle wspólnie – ale i w samotności. Zawsze, gdzie tylko w każdej porze roku dotrzeć można. Niemniej jednak zimą trudniej, od wiosny do jesieni dogodniej. Jakaś niepojęta siła zda się przywoływać pielgrzymów. Takim miejscem, które zaprasza tak latem jak i zimą, są na przykład tatrzańskie Wiktorówki. O tyle, że zimą niedźwiedzie śpią, latem można się jednak natknąć na futrzastego pielgrzyma. Co z kolei jest niemożliwe na Jasnej Górze, bo miśków w mieście nie bywa.
Wędrują zbożni pielgrzymi daleko, światami. Wędrują, pokonując krzywiznę globu z pomocą nóg. Najsłynniejsza po nasze dni jest pielgrzymka do św. Jakuba w Composteli. Można rzec, że to matka wszystkich pielgrzymek. Nie każdy tam pójdzie. Ale można bliżej. Do wspomnianej Częstochowy na Jasną Górę. Albo do Swarzewa nad Pucką Zatoką… „We Słorzewie złone grają, a reboce dzys w kłescele spią, se modlą i spiewają”. Tak, to kaszubski wierszyk (pewnie z błędami), z czasów, gdym i ja z Helu tam pielgrzymował. Teraz los Bożej opatrzności przerzucił mnie na drugi skraj Polski, a sanktuarium tej samej Matki Boskiej także tam jest znakiem jej obecności. Dokładniej mówiąc, ten znak postawiony został już za naszą granicą, jakieś dwa kilometry w głąb czeskiej ziemi, gdzie nazwa pamięta niemieckie czasy: Mariahilf! Koniecznie z tym wykrzyknikiem, bo to wołanie: Maryjo, ratuj! Pobliskie miasto zwie się Zlate Hory, a tuż po naszej stronie granicy są Głuchołazy. Tak w ogóle to tych maryjnych sanktuariów w Polsce, w Czechach i w ogóle w naszej części Europy doliczyć się trudno.
Wspomniane sanktuarium Mariahilf! powstało jako pamiątka Bożej opieki wybłaganej przez wstawiennictwo Matki Boskiej w czasie wojny trzydziestoletniej. Tak, tak. Szwedzkie wojska dotarły aż po ówczesne rubieże Austrii. Przerażające wieści wyprzedzały okrutne wydarzenia. Uciekali więc ludziska w góry – niewielkie tu, ale osłonięte plątaniną zboczy, jarów, opuszczonych górniczych sztolni (złoto!). Uciekła z innymi żona miejscowego rzeźnika Anna Tannheiser, będąca w błogosławionym stanie. Z innymi znalazła bezpieczne miejsce na górze zwanej Bożym Darem. Tam, w zaciszu lasu i skał powiła syna. Był rok 1647 – tak zaczyna się historia owego pątniczego miejsca. Ludno tu było, a pełna ufności modlitwa jednoczyła ludzi. Wiele by pisać…
Po II wojnie światowej wstęp do sanktuarium został zakazany przez sowieckie władze wojskowe (złoto i rudy uranu), a w roku 1973 świątynię i pozostałe budynki wysadzono w powietrze i zrównano z ziemią. Została w lesie samotna kaplica z wymownym obrazem, osłaniająca źródełko płynące do dziś. Już 17 lat później z inicjatywy powstałego stowarzyszenia rozpoczął się czas budowy świątyni na nowo, od fundamentów. I od samego początku kościół w górskim lesie stał się domem pielgrzymujących. I znakiem oraz miejscem spotkania Czechów, Polaków, Niemców. Za kilka tygodni (w sobotę 11 maja) zaczną tam „gospodarzyć” błogosławieni państwo Ulmowie w znaku relikwii. Błogosławieni rodzice oraz gromadka ich dzieci z Markowej koło Łańcuta. Z najmłodszym, który przychodząc na świat, zginął razem z mamą, tatą i rodzeństwem w dramatyczną noc 24 marca 1944 roku. Intryguje mnie, a pewnie dowiem się dopiero w niebie, jaki to związek mój i małego. Bo ja urodziłem się dokładnie 9 miesięcy później… Relikwie rodziny Ulmów zostaną uroczyście przyjęte w tym górskim, wielonarodowym – choć czeskim – sanktuarium. Od granicy z Polską 10 minut samochodem dobrą, asfaltową drogą. Trzeba pojechać…
Pielgrzymkowy czas się zaczyna.