W czeskim sanktuarium Mariahilf spoczęły relikwie polskich błogosławionych - rodziny Ulmów z Markowej… Życie Martina sprzed wieków i życie Ulmów - rodziców i dzieci. Życie Martina uratowane. Życie Ulmów przyjęte jako ofiara Bogu złożona.
Sobota, zwykły dzień publikacji kolejnego felietonu. To mogła być każda sobota. Ale dzisiejsza jest inna. Po południu w pobliskim maryjnym sanktuarium będzie (bądź już była) szczególna uroczystość. Samo sanktuarium jest szczególne. O kwadrans jazdy samochodem, po drodze mijam polsko-czeską granicę. Miejsce Bożym palcem zostało wskazane już w roku 1647. Kończyła się wojna trzydziestoletnia. Wśród uciekinierów z pobliskiego miasteczka była Anna Tannheiser w stanie błogosławionym. Znalazła z innymi bezpieczne miejsce w lesie na górze zwanej Bożym Darem. W zaciszu lasu, pośród skał powiła syna… Martin, gdy dorósł, na pniu drzewa, pod którym na świat przyszedł, obraz zawiesił. Historia długa i splątana. W każdym razie powstało na tym miejscu sanktuarium zwane z niemiecka Mariahilf - Maryjo, ratuj! Po wielu latach rozrosło się, przyciągało tłumy ludzi z pogranicza austriacko-czeskiego, prusko-śląskiego, także śląsko-polskiego. Po ostatniej wojnie (zwanej drugą światową) znalazło się na pograniczu czechosłowacko-polskim. Było coraz trudniej dostępne, a pilnowało go sowieckie wojsko i urzędnicy. Aż w końcu w roku 1973 wysadzili w powietrze kościół i pozostałe budynki…
Aliści miejscowi ludzie w ramach ówczesnego czeskiego prawa utworzyli stowarzyszenie, które doprowadziło do budowy nowego, na gruzach starego, sanktuarium. Dodajmy, że żywotnego i przyciągającego pielgrzymów ośrodka wiary i modlitwy. A w sobotę 11 maja, w sanktuarium zostaną złożone relikwie polskich błogosławionych - rodziny Ulmów z Markowej… Życie Martina sprzed wieków i życie Ulmów - rodziców i dzieci. Życie Martina uratowane. Życie Ulmów przyjęte jako ofiara Bogu złożona… W naszych czasach, w naszej epoce, która zda się przed życiem uciekać i nim gardzić, ten splot wydarzeń jawi się jako przesłanie: ceńcie życie! Każde jest wartością wielką, jedyną i niepowtarzalną. I Bożą.
Wartość życia… Wojny dawne i wojny bliższe naszym czasom. Dar życia i masowe życia unicestwianie. Tamta wojna zwana trzydziestoletnią i następujące po niej czasy głodu, chorób, zniszczenia. Ludzie uciekali. Jak daleko i jak długo można uciekać? Wojny czasów nam bliższych - te wojny, które były jak ogromny walec równający z ziemią wszystko co jeszcze żyje. Wojny, przed którymi nie można uciec, bo rakiety są niemiłosiernie szybkie i dalekosiężne. Burzą, podpalają, rozszarpują na strzępy. A jeszcze inną broń człowiek skonstruował. Boi się jej użyć, broń jądrową. Tu już nie starczy w górskim lesie kryjówkę znaleźć. A co wyprawia się na bliskim Wschodzie, w biblijnym kraju Jezusa… Groza.
Martin, ten Martin, co w górskim lesie na świat przyszedł, starał się wdzięczność Bogu okazać. I wstawiennictwu Matki Boskiej. Jej obraz na drzewie swych narodzin zawiesił. Obrazy się zmieniały, powstała kaplica, potem całe sanktuarium. Z jego wdzięczności zrodziło się miejsce Bogu poświęcone. Odbudowane, po dziś dzień odbudowuje wiarę w ludziach tam pielgrzymujących. Życie Martina kilkaset lat temu uratowane. Życie rodziny Ulmów przyjęte jako ofiara Bogu złożona… Przecież Oni to życie - rodzice i dzieci, z najmłodszym, półnarodzonym… oni swoje życie ofiarowali już wtedy, gdy zdecydowali się Żydów pod swoim dachem tajemnie schronić. Straszna noc 24 marca 1944 roku była pieczęcią potwierdzającą ich ofiarę. Trudno nam to pojąć. Bo tajemnica tak życia, jak i śmierci jest niepojęta. Relikwie rodziny Ulmów w odbudowanym sanktuarium życia są wyzwaniem, będą pomocą, dodadzą sił w służbie życiu. A spotkanie śmierci i życia dokonuje się codziennie. Byle stanąć po właściwej stronie.
PS. Sanktuarium Mariahilf leży na skraju gór zwanych w Polsce Górami Opawskimi, w Czechach znanymi jako Jeseniki, kilkanaście kilometrów od Głuchołaz tuż za czeskim miasteczkiem Zlate Hory. Dogodny dojazd samochodem, oznakowanie bardzo dobre, w nawigacjach oznaczone.