Jest w nas, ludziach, tyle wewnętrznego dobra i piękna, że to się w głowie nie mieści.
Do Opawicy pierwszy raz trafiłem szesnaście lat temu. W noc po powrocie śniły mi się anioły z fresków tamtejszego kościoła pw. Trójcy Świętej. Możecie oczywiście w te sny moje nie wierzyć. W każdym razie - ja swoje wiem, a sny miewam naprawdę rzadko.
Myślę, że ci, którzy mieli okazję być w opawickim kościele potwierdzą, że to wnętrze i cały kościół, jego położenie na tle czeskich Niskich Jesioników, nad szumiącą Opawicą, kilkadziesiąt metrów od granicy polsko-czeskiej, są naprawdę niezwykłe. Tak piękna i wielka świątynia, powiększona jeszcze optycznie przez iluzjonistyczne freski tyrolskiego malarza Lassera, w małej, liczącej nieco ponad stu mieszkańców, niemal zapomnianej wioseczce, robi piorunujące wrażenie.
Wtedy Opawica wryła się w moją pamięć. Potem podczas powodzi 2010 roku znów tam pojechałem i z tej wizyty pamiętam już nie tak podniosły obraz. Uciekałem wtedy - nie bez popłochu - przed białym bernardynem po dość stromej dróżce oddzielającej kościół od sąsiednich zabudowań. Dodam nieskromnie, że dałem radę oddalić się w bardzo przyspieszonym tempie - młodszy byłem! - a i ten bernardyn pewnie uznał, że takiego gościa bardziej już straszyć nie trzeba.
Więc kiedy zobaczyłem zdjęcia z zalanej Opawicy i należących do tej parafii - podobnie nielicznych i podobnie pięknie nad Opawicą położonych wiosek - Lenarcic, Krasnego Pola i Chomiąży, wiedziałem, że muszę tam pojechać. Chociażby po to, żeby spłacić dług za wspaniały sen sprzed lat.
Nie muszę powtarzać jak wielki dramat przeżyli mieszkańcy tych wiosek i wielu innych. W Chomiąży nie zalało tylko trzech domów.
A teraz to już na pewno nie uwierzycie. W noc po powrocie znowu miałem sen o tych terenach. Tym razem śnili mi się ludzie, których spotkałem, nie anioły. Ich siła przetrwania w dramatycznej sytuacji oraz dobroć tych, którzy bezinteresownie idą im z pomocą. Używając wyświechtanej frazy dziennikarskiej powinienem napisać, że to anioły w ludzkich postaciach. Ale nie napiszę tak, a wręcz sprzeciwiam się takiemu gadaniu. Bo to zwykli ludzie, z których bije wewnętrzna dobroć. Ludzie ze swoimi ułomnościami, brakami, niedostatkami, ze słabością i niedomaganiem ciała (czego przecież anioły nie doświadczyły nigdy!), ale w których widać dobro. Bo jest w nas, ludziach, tyle wewnętrznego dobra i piękna, że to się w głowie nie mieści.
Takie sytuacje jak powódź wydobywają to na wierzch. Widzimy to na milionach przykładów w naszym kraju śpieszącym z pomocą powodzianom. Ja widziałem maleńki skrawek tego ogromu dobroci i wdzięczności, piękna ludzkiego ducha. Pana Piotra, wulkanizatora z Ciermięcic, który po prostu przyjechał wypompowywać wodę z piwnic sąsiedniej wsi; innego mężczyznę, który chciał zostać anonimowy, a przyjechał pomagać w ciężkich robotach porządkowych; panią Ewę, która mówi, że codziennie rano płacze z wdzięczności, gdy dzwonią znajomi chcący nieść pomoc; pana Władysława, któremu pomagają wnuki czy pana Ryszarda, który siedzi w swoim biednym, zalanym domku i mówi, że nie wziął więcej jedzenia - choć dawali - żeby się nie zepsuło, a sam przecież tyle nie zje od razu.
Dobra, napiszcie mi na nagrobku: Człowiek, który przez swoje sny hurtem kanonizował parafię Opawica w diecezji opolskiej.