Meandrująca tu Opawa zniszczyła dolną część Boboluszek. Było gorzej niż w 1997.
Boboluszki (parafia Wysoka, gmina Branice) nie były w stanie się uratować - pękł wał przeciwpowodziowy, który ciągnie się wzdłuż Opawy od prawej strony ulicy Długiej (patrząc z Polski w kierunku Czech). Ta ulica prowadzi na most graniczny z Republiką Czeską. Od drugiej strony ulicy Długiej wału w ogóle nie ma i tą stroną rzeka też zalała wieś.
W sobotę 21 września w poprzek ulicy leżą tylko, smętnie teraz wyglądające, resztki worków z piaskiem zmieszanych z ziemią. Droga jest zagrodzona i przejazdu przez most nie ma. Opawa zrobiła wielką wyrwę w szosie, przewróciła słup energetyczny.
Od strony Czech jedzie na rowerze człowiek, z którym gawędzimy w stylu nieco hrabalowskim, co nie wszystko nadaje się tu do powtórzenia. - A czy ja mogę wjechać do Polski teraz? Bo jak miałem 20 lat, to mnie wojacy po polskiej stronie przymknęli i musiałem zapłacić, żeby wrócić do siebie - pyta mnie z lekkim uśmieszkiem sąsiad z południa. To było w 1974 roku. Oglądamy zerwany asfalt, a pod nim podkład kamienny, pewnie dawną jezdnię. - To ma z 200-300 lat. I wytrzymało. Może ci, co wtedy żyli, by nam powiedzieli, co robić, żeby takich powodzi nie było? - pyta mnie. Nie znam odpowiedzi, żegnamy się mile.
- U nas był pierwszy strzał. Od nas się zawsze zaczyna. Nie wiem, co dalej będzie. Jestem tak załamana. Jakby mi dzieci nie pomogły, to nie wiem… I co zrobić? Nic się na to nie poradzi - mówi Janina Segda. Mieszka sama w domu na końcu Boboluszek, w którym zerwane są już podłogi, panele, wyniesione meble, zdewastowane podwórko. W robotach porządkowych pomagają synowie. Na ulicy słychać warkot pomp wypompowujących resztki wody z piwnic. Przy każdym domu trwa intensywne sprzątanie.
Kilkanaście numerów dalej od domu pani Segdy widzę na podwórku mile uśmiechniętą, starszą panią i pytam czy mogę wejść na podwórko. Zgadza się z nieustającym uśmiechem i zaprasza do domu. Okazuje się, że mąż pani Emilii - Władysław Dudek to brat Janiny Segdy. Gospodarze już w dość sędziwym wieku (pan Władysław ma 83 lata, pani nie śmiem pytać). Zaczynają od tego, że ich siostra i szwagierka poniosła we wsi największe szkody.
- U nas wody było ok. 1,5 metra. Ścianę w kotłowni nam zawaliło, piec zalało, drzewo, węgiel zalało, garaż, warsztat, ogród cały do niczego, ziemniaki i wszystko. I cztery kaczki nam się potopiły - mówi pan Władysław. - Po powodzi w 1997 kazali nam się stąd wynosić, bo ściany popękały. Ale zostaliśmy. Wtedy jeszcze wody były, a myśmy już te ściany poankrowali - dodaje. - Ale ta powódź była gorsza. Tak śmierdzi, poduszki mam ciągle mokre od tej wilgoci. Ale gdzie by my się na stare lata wyprowadzali - dodaje pani Dudek. Przez 22 lata pracowała jako pielęgniarka w szpitalu dla nerwowo chorych w Branicach, a przez 18 lat była kierowniczką DPS w Boboluszkach.
Zauważam leżący przy telewizorze drewniany różaniec. - To jest męża różaniec, ja mam swój w kieszeni. Modli się zawsze jak ogląda Apel Jasnogórski w telewizji Trwam. Ale mąż jest niedowidzący. Chore oczy to jest naprawdę coś ciężkiego - mówi pani Emilia. Pytam czy ogarnia ich poczucie beznadziei. - No nie można się załamywać. Jak się modlę, to potem czuję ulgę, taką nadzieję. Córka była ciężko chora i dałam na Mszę do franciszkanów w Głubczycach, bardzo się modliłam. I ta trudna operacja dobrze poszła. Lekarze mówili, że córka uciekła grabarzowi spod łopaty. A teraz jest pełna energii i życia - mówi pani Emilia.
Potem oboje opowiadają mi o tym jak bardzo pomagają im dzieci, jakich wnuków się dochowali i jak cieszą się ich sukcesami. Kiedy nie chcą się zgodzić na zdjęcie („bo ja jestem niefotogeniczna”) nie nalegam. Wynoszę z tego domu coś więcej niż efektowne zdjęcie starszych ludzi w sporym kłopocie.