W sprawie wolności i swobody [KOMENTARZ]

Autolaudacja z okazji własnego jubileuszu.

Jakoś tak niepostrzeżenie minęło mi 30 lat pracy w "Gościu Niedzielnym" w Opolu. Dużo się działo przez te lata, bez dwóch zdań. Obawy miłych Czytelników z miejsca jednak rozpraszam: nie będę tu snuł wspomnień (które Bogiem a prawdą mało kogo interesują).

W pracy dziennikarskiej najbardziej - a może nawet tylko - chodziło mi o jedno: żeby ludzie biorący "Gościa" do ręki czuli, że otwiera się przed nimi jakaś szeroka przestrzeń, by - metaforycznie rzecz biorąc - odczuwali powiew delikatnego wiatru wolności, sprawiedliwości i swobody we włosach, kiedy sięgają po naszą gazetę. By widząc egzemplarz "Gościa", przeżywali coś na kształt wyjścia z ciemności na światło pogodnego dnia. Żeby - mówiąc krótko i treściwie - serce biło w nich radośnie na widok naszej gazety.

Nie do mnie należy tu podsumowanie i osądzenie tego, czy udawało się to w moich tekstach. Ale jest jedna taka sprawa, która do dziś daje mi poczucie satysfakcji, a nawet sensu tej roboty.

Było tak. W okolicach lat dwutysięcznych w Areszcie Śledczym w Koźlu, który ma już długą i piękną historię sięgającą połowy XIX w. - kiedy to browar kozielski zamieniono na jednostkę penitencjarną z powodu takiego, że brakło dobrej wody do warzenia piwa - miało miejsce następujące zdarzenie.

Dwóch osadzonych tam obywateli polskich - zapewne w poczuciu niesprawiedliwości tego świata i z powodu nieprzepartego ludzkiego dążenia do wolności i swobody - postanowiło się wydostać z miejsca osadzenia. Kto zna ten obiekt, to wie, że sprawa jest niełatwa. Wysoki mur więzienny, gmach położony w samym niemal centrum miasta - 100 metrów od rynku, przy głównej drodze przelotowej w kierunku południa naszego pięknego regionu.

A jednak. Owych wspomnianych dwóch mężczyzn postanowiło wydobyć się stamtąd mimo wszystko. W celi więziennej rozpoczęli prace nad rozwiązaniem problemu, tzn. zaczęli wydrapywać, kruszyć i wydobywać warstwy muru, słowem - wykopywać korytarzyk, przejście, tunel (sam nie wiem, jak to nazwać) prowadzący do zewnętrznej części aresztu. Niesamowite rzeczy, widywane w amerykańskich filmach, ale kozielskim aresztantom się udawały. W ostatniej chwili - czy też w zaawansowanej fazie prac wolnościowych - zostali jednak nakryci. Bywa.

Z mojego punktu widzenia najistotniejszy w tym śmiałym przedsięwzięciu był fakt, że wejście do kanału ucieczkowego maskowali oni zawieszoną na ścianie... okładką "Gościa Niedzielnego" (mieliśmy wtedy format niemal dwukrotnie większy od obecnego). To pewnie ówczesny kapelan aresztu ks. dziekan Józef Marfiany przynosił im co tydzień gazetę, bo był gorliwym propagatorem "Gościa".

Taka to historia, która do dziś budzi moją dumę redakcyjną. Co by nie powiedzieć: "Gość" stał się dla owych dwóch śmiałków sztandarem wolności i wyzwolenia. I o to w naszej pracy przecież chodzi.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..