Na 25. rocznicę odejścia Józefa Tischnera.
Po śmierci mojego taty, w Wielki Piątek 2006 roku, pojechałem na most, który wybudował i z którego był dumny, bo to był jego pierwszy most – nad Odrą, łączący Cisek i Bierawę. Tam wypowiedziałem to, co miałem do powiedzenia.
Na pogrzebie ks. Tischnera 25 lat temu nie mogłem być. Dlatego pojechałem na tę rocznicę jego śmierci do Łopusznej, gdzie miał dom rodzinny, bacówkę i gdzie jest pochowany. W dzień rocznicy śmierci, w sobotę 28 czerwca, dotarłem do słynnej bacówki w Gorcach, gdzie powstawały jego ważne teksty. Tam zapytałem o to, o co chciałem osobiście go zapytać.
Dzień później, w niedzielę, uczestniczyłem w uroczystościach parafialnych i gminnych.„Kie pódziemy stela, to nos bedzie skoda, po górak, dolinak płakać bedzie woda” – zaśpiewały na koniec Mszy góralki z Łopusznej i był to śpiew mocny, głośny, szeroki, z całego serca. Śpiewały ks. prof. Tischnerowi, ale mógłbym się założyć, że w tym rzewnym śpiewie chyba każdy z uczestników mógł odnaleźć siebie: „A czy po mnie też płakać będzie woda i czy będą o tym tak pięknie śpiewały kobiety w góralskich, cudnych strojach?”. W każdym razie taka myśl mi przeszła na trawiastym placu przed drewnianym kościółkiem pw. Trójcy Świętej w Łopusznej w ten wzruszający dzień.
Uroczystość trwała kilka godzin, była bardzo piękna i tak samo przejmująca, ale nie będę w ramach felietonu tego opisywał. Nie będę też po raz enty pisał, kim ks. Tischner był i jest, dlaczego jest taki ważny również – a może nawet bardziej? – dzisiaj oraz dlaczego wciąż jest czytany i słuchany. Nieco o tym w tekście napisanym z osobistej perspektywy można – jak się chce - przeczytać TUTAJ .
- On był sercem Łopusznej, wszędzie tu pozostawił po sobie znaki – mówiła Józefa Kuchta, dyrektorka Gminnego Ośrodka Kultury w Łopusznej. Tymi znakami były też tańce i śpiewy kapel i zespołów tanecznych z Łopusznej i Krempach. Ileż to ks. Tischner mówił i pisał o niezwykłej wadze i wartości kultury rodzimej, góralskiej? Wczoraj widać było to jak na dłoni…
Musielibyście widzieć tego małego berbecia - nie miał nawet dwóch lat - w portkach, koszuli i góralskim kapelusiku, jak zaczął krzyczeć, że on też chce iść na scenę, kiedy jego tata, mama i siostra tam wychodzili. A jeszcze głośniej, kiedy tata wziął go ręce i kapelusik mu z głowy spadł! Trzeba było widzieć ten wprawny ruch malca, który dwoma palcami zgrabnie pochwycił rzucony mu kapelusz i zamaszystym ruchem na główkę włożył.
Nad obchodami wisiało oczywiście pytanie: a co by dzisiaj Tischner powiedział na to, co dzieje się w Polsce i w polskim Kościele? Ks. Jerzy Raźny - proboszcz w Łopusznej za życia i śmierci ks. Tischnera - postawił w kazaniu to pytanie i odpowiedział nie wprost, ale dość wyraźnie. Skracam, nie streszczam wszystkiego.
Podał przykład taksówkarza, który przez kilkanaście minut dawał mu prelekcję o patriotyzmie, a potem do wskazania taksometru kazał sobie doliczyć dziesięć złotych za złożenie wózka inwalidzkiego osoby, której ks. Raźny towarzyszył. I powiedział też o parafii, w której wprowadzono „zakaz deptania trawników” na placu przykościelnym. „Przecież trawnik można zrekultywować, ale zrażony człowiek już nie przyjdzie”, mówił. Siedzieliśmy wszyscy na gęstym, przystrzyżonym trawniku przykościelnym. Ale to była tischnerowska Łopuszna.
- Tylko człowiek może być dobry, nie krajobraz i nie owoc. Człowiek nie musi jednej rzeczy. Nie musi czynić zła – powtarzał słowa swojego brata Kazimierz Tischner.
„Ani na wirsycku, ani na dolinie
po kie Turbacz stoi i Dunajec płynie
póty o Tischnerze pamięć nie zaginie!”
– zaśpiewały przejmująco na koniec kobiety z gorczańskich stron.
Gdybym był poetą, to bym wam napisał, co się we mnie działo, jak to słyszałem. I myślę, że działo się podobnie w wielu ludziach zebranych w łopuszniańskim GOK-u. A było to widać po ich oczach.
25. rocznica śmierci ks. prof. Józefa Tischnera