Musiałam być cichsza niż woda

O historii "Wilczych dzieci" opowiadała wczoraj w Centrum Dokumentacyjno-Wystawienniczym Niemców w Polsce pisarka Wioletta Sawicka.

Autorka przez wiele lat była dziennikarką prasową, radiową, także telewizyjną. Jest autorką 19 poczytnych powieści obyczajowo-historycznych osnutych na historii Warmii i Mazur, jej rodzinnego regionu, i losach ich mieszkańców. „Wilcze dzieci” (wyd. Prószyński i S-ka, 2022) są książką historyczno-reportażową opisującą zupełnie nieznany wcześniej w polskim piśmiennictwie epizod II wojny światowej: tragiczny los tysięcy dzieci mieszkańców Prus Wschodnich, Warmii i Mazur po wkroczeniu na te tereny armii sowieckiej.

- Prusy Wschodnie były pierwszym terytorium III Rzeszy, na które wchodziła Armia Czerwona. Rosjanie wystawili Niemcom bardzo wysoki rachunek za zbrodnie popełnione przez Niemców. Wchodzili tutaj z przyzwoleniem swoich przywódców na zabijanie cywilów. Każdy sołdat radziecki musiał przeczytać i stosować odezwę znanego pisarza radzieckiego Ilii Erenburga drukowaną w 1942 r. „Krasnoj Zwiezdie”. Erenburg pisał tam m.in. tak: „Niemcy to nie ludzie, a teraz słowo Niemiec to dla nas najgorsze przekleństwo. Jeśli nie zabiłeś przynajmniej jednego Niemca dziennie, straciłeś dzień. Jeśli zabiłeś jednego Niemca, zabij drugiego. Nie ma dla nas nic radośniejszego niż niemieckie truchła” – mówiła W. Sawicka, tłumacząc historyczny kontekst sowieckich zbrodni wojennych w 1945 r. Na Śląsku zbrodnie te włączone są w sekwencję wydarzeń określanych jako Tragedia Górnośląska. Różnica między Prusami Wschodnimi a ówczesnym Górnym Śląskiem była taka, że mieszkańcom Prus Wschodnich, Warmii i Mazur władze nie wydały na czas rozkazu ewakuacji (nadprezydent Prus Wschodnich Erich Koch sam uciekł przed nadejściem wrogiej armii w listopadzie 1944 r.). - Ludności cywilnej wręcz nie pozwolono na ewakuację. Nie wolno było uciekać, groziły za to surowe konsekwencje. A jaka to była ta ludność cywilna? Tylko kobiety, dzieci i starcy. Mężczyzn już nie było, byli zmobilizowani - mówiła autorka.

- Część uciekinierów z Prus Wschodnich zawrócili sami Niemcy. I ci ludzie musieli sobie w tych dogorywających Prusach radzić. Kiedy ginęły matki, zostawały dzieci. Matka albo była zastrzelona, albo umarła z głodu, albo zamarzła po drodze - był styczeń 1945 roku, 30 stopni mrozu - albo gdzieś się z tym dzieckiem zgubiła. I takich dzieci osieroconych w Prusach wschodnich, według różnych szacunków było od 10 do 30 tysięcy. Ale tutaj nie chodzi o statystyki, ale o to, że jak taki kilkulatek - mówimy o dzieciach kilkuletnich - ma poradzić sobie sam?!  Jak ma przetrwać takie dziecko w kraju ogarniętym głodem, gdy polują na niego żołnierze radzieccy? Zupełnie samo. Te dzieci ukrywały się - bo dziecko, mimo, że wszystkiego nie rozumie, wie, że grozi mu niebezpieczeństwo. I te dzieci przedzierały się przez lasy i rzeki do Litwy. Tam żebrały o jedzenie. Często wracały do Obwodu Królewieckiego do pozostawionych swoich schorowanych, głodnych matek czy babek. Żeby przynieść cokolwiek, co tam wyżebrały - opowiadała pisarka z Olsztyna.

Zagubione w puszczach i lasach, przeprawiające się przez rzeki dawnych Prus Wschodnich w kierunku Litwy, żebrzące o jedzenie, głodujące, brane przez Litwinów jako dodatkowe ręce do pracy, dzieci zyskały nazwę „Wolfskinder” (wilcze  dzieci). Do czasu upadku komunizmu w ZSSR te z nich, które przeżyły, nie mogły przyznawać się do swojej tożsamości. - Musiałam być cichsza niż woda - mówiła jedna z bohaterek "Wilczych dzieci".

Wioletta Sawicka przyznawała, że mierzyła się problemem i obawą czy pisać o krzywdzie dzieci niemieckich w czasie II wojny światowej. - Myślałam tak: czy w Polsce, mającej w pamięci ogrom krzywdy, jakiej dzieci, nie tylko polskie, doznały od Niemców, ktoś ulituje się, zrozumie los dzieci niemieckich? - dzieliła się swoimi wątpliwościami. Były to również obawy o to, czy jej intencje zostaną zrozumiane czy wypaczone. - Bo powiedzą, a miałam już wtedy na koncie parę książek, że Sawicka chce się Niemcom przysłużyć - mówiła.

Szalę za napisaniem tej książki zaproponowanej autorce przez wydawcę przeważył - by przywołać tutaj wielkiego filozofa z Królewca - moralny imperatyw. - „Dziecko wobec wojny jest zawsze ofiarą, niezależnie po której stronie frontu się urodziło”. I tak podeszłam do tego, to mi pomogło - wyjaśniała W. Sawicka. To zdanie stało się potem podtytułem, maksymą „Wilczych dzieci”.

Książka od momentu wydania do dzisiaj - a więc przez trzy lata - wciąż utrzymuje się w Empiku w dziale historii na liście „Top story” (najważniejsza historia).

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..