- Chcemy wołać: Nigdy więcej wojny! - mówił ks. Józef Bensz, żegnając ekshumowanych żołnierzy.
Ekshumacja szczątków żołnierzy niemieckich w Wierzchu. Uroczyste pożegnanie. Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Spodziewano się ich około setki, wydobyto szczątki 242 osób. To największe takie skupisko, odnalezione w ostatnim czasie na Opolszczyźnie. Po 70 latach pochowani na cmentarzu w Wierzchu żołnierze niemieccy wrócą do swoich. Ich rodziny wreszcie otrzymają potwierdzenie informacji o śmierci bliskiej osoby, będą mogły zapalić znicz na jej grobie.
Nie dotrwali końca
Nieśmiertelniki - aluminiowe i ze stopu cynku, monety, menażki i pudełka, guziki i sprzączki, kunsztowny, zamykany medalion ze zdjęciem pięknej kobiety w środku… Święte medaliki i obrączki, szyna ortopedyczna, trochę amunicji, resztki butów i pasków, sztuczne szczęki oraz pożółkłe, kruche kości – tyle zostało z żołnierzy niemieckich pochowanych 70 lat temu na cmentarzu w Wierzchu.
Tam właśnie, w niewielkiej wiosce pomiędzy Głogówkiem a Prudnikiem, w 1945 roku trwały zacięte walki. Miejscowi mówili: „Tu w marcu zrobił się kocioł”. Żołnierze niemieccy starali się jak najdłużej utrzymać pozycję, by umożliwić swoim odwrót przed nacierającą z dwóch stron Armią Czerwoną. Do zakończenia wojny było zaledwie 1,5 miesiąca.
Znaleziony podczas ekshumacji medalion i medalik Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Wojsko radzieckie wchodzące do wsi miało rozkaz nie brać jeńców. - Z miejscowej szkoły, która została zamieniona na lazaret, słychać było bezskuteczne błagania rannych, chorych, by ich nie zabijać, bo w domach czekają na nich żony, matki. Miejscowi do dziś wspominają ich dramatyczne jęki i krzyki. Inni, nie chcąc dostać się w ręce Rosjan, zaminowali ciężarówkę przy wjeździe do wsi, z pomocą kolegów ulokowali się na niej, a gdy wroga armia nadciągała, wysadzili się - opowiada Leon Trinczek, jeden z mieszkańców.
- Po wojnie kobiety czyściły podłogi w tej szkole. Kiedy zmywały je jakimś środkiem, deski dosłownie się pieniły. Do dziś mam to przed oczami - dodaje inny.
Razem za życia i po śmierci
Prace obserwowali młodzi mieszkańcy Wierzchu Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Żołnierzy pochowano w kilku zbiorowych mogiłach, jedynie dwaj wojskowi z nieznanych przyczyn leżeli osobno.
- Podczas ekshumacji zorientowaliśmy się, że w jednym grobie złożono tych, którzy byli w lazarecie, bo przy szczątkach były jeszcze szyny, resztki opatrunków gipsowych, druty. Niektóre kości były złamane bądź przestrzelone, ale rany te nie były przyczyną śmierci. Do sąsiedniej mogiły, jak mówili miejscowi, pochowano tych, których zwieziono z okolicznych wsi. Widać, że część pogrzebano od razu, a innych dopiero latem lub jeszcze później, bo ciała już zdążyły ulec częściowemu rozkładowi – opowiada Andrzej Latusek z grupy, która przeprowadzała ekshumację pod kierunkiem Haralda Schroedtera z Niemieckiego Ludowego Związku Opieki nad Grobami Wojennymi (Volksbund Deutsche Kriegsgräberfürsorge).
Jak relacjonowali mieszkańcy, zwożenia i pogrzebania zwłok z braku mężczyzn podjęły się kobiety. Potwierdzał to sposób składania ciał w mogiłach - ciężsi, których trudniej było im przenieść, byli zsuwani na skraju grobów.
Wśród poległych byli przedstawiciele różnych jednostek, „pancerniacy”, piechota, saperzy, artyleria, ale też ktoś z lotnictwa, kompanii sztabowej, SS, sanitariusz. Spod pobliskiej Nysy i z odległych stron, w większości dwudziestoparolatkowie.