Przyjechali z Brazylii do Siołkowic poznać ziemię, z której wyszedł ich „Padre Manfredo”. I z nim świętować!
Jubileuszowa Msza św. Marcin Nawrat /staresiolkowice.pl Grupa Brazylijczyków z różnych parafii, gdzie posługiwał pochodzący ze Starych Siołkowic ks. Manfred Knosala, przejechała z drugiej półkuli, by świętować z nim, w jego rodzinnej miejscowości, jubileusz 50 lat kapłaństwa.
Dla Kościoła brazylijskiego misjonarze z Europy są wielkim wsparciem, bo przeważnie mają wsparcie finansowe wiernych z rodzinnych i zaprzyjaźnionych parafii. Stąd często są posyłani w miejsca, gdzie trzeba np. wybudować kościół bądź realizować inne trudne dzieło. Siołkowiczanie wspierali swojego rodaka za oceanem i chcieli razem z nim świętować złoty jubileusz. Zaprosili go, on przyjechał, a z nim grupa wiernych z Brazylii: z Florianopolis, Salvadore, Belem, Fortaleze.
Brazylijczycy założyli nawet specjalne koszulki Marcin Nawrat /staresiolkowice Wielka miłość
Jak sam przyznaje ks. Manfred Knosala, od dziecka tęsknił za Brazylią. Odkąd pamiętał, czytał o niej, nasłuchiwał opowieści ks. Marxa, misjonarza posługującego tam wcześniej, potem prosił biskupa o posłanie go tam. Przyznaje, że jego powołanie jak i miłość do tego kraju to Boża tajemnica.
– W 1973 r., podejmując niełatwą decyzję, wsiadając na statek „Augustus”, wiozący go w zupełnie nieznane strony, do kraju trudnego politycznie i klimatycznie, już miał Brazylijczyków w swoim sercu – opowiada o jubilacie Artur Wilpert, który zredagował pamiątkową książkę o misjonarzu – złożoną z fragmentów listów, które pisał do siołkowiczan przez te lata. Podkreśla, że jego wielkość jest w jego prostocie, otwartości i bezpośrednim podejściu do innych.
Prawie 30 lat polskim misjonarzem opiekuje się Ivanilda Barbosa dos Santos - katechetka, gospodyni. Gotuje, dba o jego zdrowie, pomaga w parafialnych sprawach i katechizacji. Opowiada o jego pracy, zaangażowaniu a i niebezpiecznych sytuacjach.
– Kiedy był w parafii w Salvadorze, został nawet porwany przez bandytów. Jak tylko obserwujący zdarzenie chłopiec, przybiegł to powiedzieć, zaczęliśmy się wszyscy modlić i alarmować, kogo się dało: biskupa, policję. Na szczęście oni go wyrzucili z auta i zostawili w spokoju. Kiedy wrócił zdrowy, w całej parafii była fiesta (święto)! Podobnie w innych parafiach bardzo go kochają. On zbierał często dzieci z ulicy, starał się zadbać, żeby się uczyły, żeby nie były głodne, skupiał je przy kościele, starał się je wyprowadzić na ludzi. Potrafił przekonać do siebie w parafii i biednych i bogatych, tak że wkrótce każde z biedniejszych dzieci miało opiekuna, który dbał o niego. On sam często nie miał czasu zjeść posiłku, umyć zębów czy się wyspać – wolał poświęcić go dla ludzi. Jak zwracałam mu uwagę, by o siebie bardziej dbał, zbywał mnie, że służąc innym jest szczęśliwy – opowiada.
Goście świetnie się czuli razem z gospodarzami na festynie parafialnym Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość W domu
Uroczysty jubileusz odbył się w kościele św. Michała Archanioła w Starych Siołkowicach, a obchody uświetnił popołudniowy koncert. A już wcześniej na plebanii i mieszkańcy i goście rozlokowani na kilka dni u miejscowych rodzin bawili się razem świetnie. Z orkiestrą, śpiewem, przy kawie i cieście, nie brakło nawet tańców. A ks. Manfred krążył między stolikami, gawędząc z kolejnymi osobami – Pamiętam, na szkolnym przedstawieniu, w jasełkach ty grałaś Maryję... A wy mieszkaliście tam za kościołem, po lewej... – fragmenty rozmów wskazywały, że mimo upływu lat i odległości misjonarz nadal świetnie poznaje ludzi, pamięta miejsca i zdarzenia sprzed lat. Swoi też zresztą wspominali...
– Pamiętam, jak za dziecka przychodził do nas z mamą „prątki żąć” czyli odzierać ze skórki namoczone gałązki wikliny. Jego ojciec zginął wcześnie i musiał pomagać. Byłam też na prymicjach, a jak wyjechałam do Niemiec, przysyłano mi kopie jego listów pisanych do Siołkowic. Przez to i przez wcześniejszych misjonarzy misje były mi zawsze bardzo bliskie. To nie do pomyślenia, jak oni działają, czego tam dokonują mimo skromnych środków, kiepskich warunków życia, zagrożeń. Dlatego opóźniłam planowany przyjazd, żeby być na tym jubileuszu – stwierdza Marianna Kuźma (z d. Kociok).
– Był rok starsz, a moja koleżanka była jego krewną. Mówiliśmy do niego Manek. My z mężem też już mieliśmy złoty jubileusz, więc teraz tu na jego rocznicy też nie mogło nas zabraknąć – mówi Cecylia Wosz. – Jego prymicje to było w Siołkowicach wielkie wydarzenie, potem też przez te listy śledziliśmy, co się u niego dzieje, pomagaliśmy, jak szło, martwiliśmy się, jak coś było nie tak – dodaje Józef Bryksy.
I tanecznym krokiem wokół placu plebanii... Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Serce oddał Brazylii
Odkąd ks. Manfred Knosala wyjechał do Brazylii, minęło 45 lat. W tym czasie wzniósł tam ileś kościołów, założył wiele wspólnot. Od kilku lat przebywa na emeryturze w Salinopolis.
– On tam wcale nie jest emerytem, zamiast prowadzić spokojny żywot, buduje kolejny kościół pw. św. Michała Archanioła – uśmiecha się Artur Wilpert, współorganizator pobytu i jubileuszu misjonarza. Siołkowiczanie nadal go w tym wspierają, a Brazylijczycy są zachwyceni ich serdecznością i ciepłem.
Prócz pobytu w Siołkowicach odwiedzili też Opole, Górę Świętej Anny, Kamień Śląski i Wrocław, gdzie jako wikariusz posługiwał ich misjonarz. Potem pojechali szlakiem św. Jana Pawła II i św. Faustyny do Zakopanego, Kalwarii Zebrzydowskiej i Łagiewnik.
Więcej w wydaniu papierowym Gościa Opolskiego (GN nr 27 z 8.07.2018)
O ubiegłorocznej wizycie ks. Manfreda szerzej tutaj
https://opole.gosc.pl/doc/4149961.Brazylijska-milosc
https://opole.gosc.pl/doc/4117955.Moje-serce-bije-dla-Boga-i-Brazylii
I co chwilę ktoś znajomy... Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość