Opowieść ks. Adama Rogalskiego o wędrówce na szczyt Bortelhornu, gdzie 4 lata temu zaginął jego przyjaciel i towarzysz alpejskich wędrówek - ks. Krzysztof Grzywocz.
Wczoraj, w 4. rocznicę zaginięcia ks. Krzysztofa Grzywocza w Alpach Szwajcarskich, w parafii NSPJ w Raciborzu odprawiona została Msza św. w jego intencji (relacja TUTAJ). A potem na plebanii, której gospodarzem jest ks. Adam Rogalski, spotkali się przyjaciele ks. Grzywocza i jego rodzina.
Ks. Rogalski z ks. Grzywoczem wielokrotnie wspinał się w Alpach (m.in. zdobyli razem Matterhorn), w alpejskich krajobrazach spędzali czas wakacji letnich i zimowych, przeżyli razem sporo przygód górskich. W rok po zaginięciu ks. Krzysztofa w okolicach położonego na granicy szwajcarsko-włoskiej szczytu Bortelhorn (3194 m npm), raciborski proboszcz wybrał się w to miejsce. Opowiadał o tym zebranym ilustrując swoją opowieść zdjęciami (dzięki uprzejmości ks. Rogalskiego prezentujemy je w galerii - TUTAJ).
- Te tereny są dosyć rozległe. Nad schroniskiem Bortelhütte, gdzie Krzysztof widziany był po raz ostatni, jest spory odkryty teren trawiasty, ale potem – u góry - już jest kamienisty. W górę na przełęcz prowadzi ścieżka w miarę czytelna. Doszedłem tam i potem zaczynał się szlak wspinaczkowy granią Bortelhornu. Próbowałem tam iść, ale skała była tak luźna, że się wycofałem. Miałem świadomość tego, co stało się rok wcześniej z Krzysztofem. Poza tym byłem sam. Nie było sensu ryzykować. Po dwóch próbach wejścia na ten wspinaczkowy szlak wycofałem się - mówił ks. A. Rogalski.
- Kiedy jednak wracałem do schroniska, moją uwagę zwrócił fakt, że na luźno leżących kamieniach były seledynowe, słabo zaznaczone ślady. Jakby ktoś farbą ledwo maźnął. W nocy w schronisku pomyślałem, czy to nie jest ścieżka prowadząca inną drogą na szczyt. Postanowiłem tam pójść i podjąłem próbę wejścia na tę grań. Przed szczytem Bortelhornu była przełęcz i dwa siodła. Dopiero na tym najwyższym - doszedłem do niego idąc górną granicą śniegu - wszedłem na grań. Tam już była w miarę czytelna ścieżka prowadząca na sam szczyt, jednak mocno niewyraźna. Musiałem zrobić po drodze znaki z ułożonych kamieni, żeby wiedzieć którędy zejść. Skala trudności w rodzaju Orlej Perci w Tatrach. W miarę stabilnie. Ale dużo luźnych kamieni. Zresztą patrząc na strukturę skał, widać jak bardzo są tam luźne. Ta skała jest tak popękana, że każdy z kawałków można było spokojnie z niej ręką wyjąć - podkreślał.
Ks. Rogalski zwrócił też uwagę na inne niebezpieczeństwa czyhające na wspinających się na Bortelhorn. - Z samego szczytu wyraźnie widać, jak bardzo pionowa, podcięta jest ściana od strony włoskiej. Widać erozję ściany, taką, że wystarczy jedna większa ulewa i nie wiadomo, czy cały kawał nie poleci ze szczytu… - mówił.
- Na samym szczycie jest krzyż i skrzynka z książką, do której można się wpisać. Jest tam wpis z 17 sierpnia 2017 r. Ciekawe, że ktoś tego dnia wszedł na szczyt mimo nienajlepszej pogody. Ale wpisu Krzysztofa nie było. Czy dotarł na szczyt? Tego się już nie dowiemy - puentował ks. Adam Rogalski.