Ta beatyfikacja poruszyła mnie inaczej niż wszystkie, jakie do tej pory przeżywałem.
Beatyfikacja dziesięciu męczenniczek elżbietańskich, których „twarzą” stała się najmłodsza z nich, pochodząca z Nysy 29-letnia s. Paschalis Jahn, dokonała się uroczyście we wrocławskiej katedrze w ubiegłą sobotę. W najbliższą niedzielę przynajmniej w dwóch parafiach naszej diecezji (Fałkowice, Rudziczka) odbędą się uroczystości pobeatyfikacyjne dla uczczenia pochodzących stamtąd męczenniczek (s. Edelburgis Kubitzki i s. Sabiny Thienel). Mamy naprawdę wielkie powody do dumy i radości - większość z beatyfikowanych sióstr jest związana z naszą diecezją. Więcej o tych siostrach można przeczytać w tekście mojej redakcyjnej koleżanki Anny Kwaśnickiej TUTAJ.
Ale przecież duma to za mało. Nawet i radość to nie wszystko. Ta beatyfikacja była wyjątkowa i myślę, że warto pewne - nieoczywiste dla wszystkich i też nie twierdzę, że najważniejsze - jej aspekty zauważyć. Po pierwsze, siostry były ofiarami żołnierzy armii radzieckiej zdobywającej Śląsk w 1945 r. O tym, że ta beatyfikacja ma prorocze znaczenie w kontekście wojny na Ukrainie i zbrodni wojennych armii rosyjskiej mówił arcybiskup wrocławski Józef Kupny. Nie potrafię twierdzić z pewnością, ale to chyba pierwsza beatyfikacja ofiar armii sowieckiej z II wojny światowej.
Wiadomo, że o tych ofiarach zbrodni radzieckich/rosyjskich w latach panowania w Polsce komunizmu nie wolno było mówić, były one skazane na zapomnienie, na przemilczenie. Na szczęście siostry elżbietanki nie zapomniały i nawet próbowały wcześniej rozpocząć proces beatyfikacyjny, ale z powodów politycznych był on z góry skazany na niepowodzenie.
Co więcej - tu czuję, że wkraczam na pole minowe - ofiary były obywatelkami III Rzeszy, głównie Ślązaczkami. Niektóre czuły się Niemkami, inne Polkami, wiadomo, jak to u nas na Śląsku bywa. Dlatego bardzo się cieszyłem, że beatyfikacyjna liturgia słowa odbywała się w językach polskim, niemieckim i czeskim. Wyrażała ludzką prawdę osób, które wynosiła na ołtarze.
To wydaje mi się ważne: Kościół w Polsce na początku XXI wieku przeprowadził proces beatyfikacyjny sióstr, nie patrząc na ich etniczną tożsamość. Przekraczając w ten sposób kategorie dawnej - ale w niektórych środowiskach wciąż żywej - wojennej wrogości. W imię wiary w Chrystusa, która jest - a przynajmniej powinna być - dla nas, chrześcijan, katolików, istotniejsza niż narodowe tożsamości.
Beatyfikacja dziesięciu elżbietanek w moim odczuciu oddawała także sprawiedliwość czy wręcz przywracała honor i godność wszystkim niewinnym, cywilnym ofiarom sowieckiej armii. Dokonywała ona przecież na Śląsku zbrodni wojennych, gwałtów, które przez następne pokolenia zostały przeniesione w rodzinnej - nawet podświadomej czy wstydliwie spychanej w sferę tabu - pamięci. Samych elżbietanek broniących swojej godności, czystości i dziewictwa zginęło kilkakrotnie więcej. Śmierć z rąk czerwonoarmistów poniosło przecież także wiele sióstr z innych zgromadzeń, zakonników i księży diecezjalnych. Ważną i pionierską pracę dokumentacyjną o martyrologii duchowieństwa na Śląsku Opolskim wykonał ks. Andrzej Hanich. Kto ma wątpliwości, może sięgnąć po te ważne tomy. Jeszcze większa - i to znacznie - była liczba cywilnych ofiar gwałtów i mordów armii radzieckiej.
Parę dni przed beatyfikacją pani Maria, moja sąsiadka, bardzo pobożna kobieta, opowiedziała mi ni stąd ni zowąd, co się działo, kiedy do ich wioski w 1945 r. wkraczała armia czerwona. Mama kazała dwóm młodszym córeczkom - w tym Marii - położyć się na strychu na najstarszej córce i w ten sposób ją ukryć. One nie wiedziały, po co. Mama wiedziała. I bohatersko obroniła swoją córkę, spychając ze schodów żołnierza, który chciał dostać się na strych. Myślę, że to też jest ważne: dzięki tej beatyfikacji będzie można o tych sprawach rozmawiać w rodzinach. Przezwyciężać traumę, która wciąż często ciąży, bo jest niewypowiedziana.
I na koniec rzecz najważniejsza, która została wypowiedziana podczas beatyfikacji, ale tu też chcę ją powtórzyć. Siostry zginęły, bo broniły się przed gwałtem. Sprzeciwiały się poniżeniu swojego człowieczeństwa, a także swojej zakonnej identyfikacji, której ślub czystości jest jednym z trzech fundamentów. Otóż to - godność człowieka w chrześcijańskim rozumieniu osoby jest wartością najwyższą. Warto i można za nią oddać nawet życie.
Co więcej, są to sytuacje, w których nie ma miejsca na szarości ocen: jest kat i jest ofiara. Nawet, jeśli ofiara wydaje się przegraną, poniżoną, zniszczoną, unicestwioną, to nadejdzie chwila jej uwielbienia, wyniesienia, potwierdzenia prawdziwej ludzkiej wielkości. Czyli świętości. Tutaj ta chwila nadeszła widzialnie i w uroczystej formie dla dziesięciu elżbietanek, a pośrednio także dla wszystkich innych ofiar gwałtów armii czerwonej.