Kto wie, że opolski ksiądz organizował pierwszą pokutną pielgrzymkę młodych chrześcijan niemieckich do Auschwitz?
Kiedy wychodzę zapalić papierosa przed budynek, w którym mieści się redakcja „Gościa Opolskiego”, z góry ulicy Krupniczej – a nie wiem dlaczego dzieje się to zwykle akurat w połowie mojej przymusowej przyjemności – często nadchodzi, prowadząc rower, ks. Wolfgang Globisch. Prałat, dodam dla porządku i grzeczności. Grüss Gott, grüss Gott, plus krótka wymiana zdań. Nie ma w tym nic niezwykłego – ksiądz Globisch jest w ruchu nieustannie, ciągle coś robi, wciąż znajduje jakieś zajęcie, w naszej redakcji nie usiądzie nawet na herbatę czy szklankę wody, bo już musi pędzić gdzieś dalej. Więc nie dziwi mnie ten regularny ruch prałata prowadzącą do Centralnej Biblioteki Caritas ulicą Krupniczą. Już bardziej niezwykłe w tym marszu jest coś innego. Rower.
Punkt zaczepienia
- To był mój najważniejszy podarunek prymicyjny. NRD-owski, dobry rower – mówi ks. Globisch. Był rok 1956. Neoprezbiter Wolfgang Globisch, niemiecki Ślązak z Opola („Mama nie umiała polnisch. Ojciec, rolnik, przeszedł obóz w Łambinowicach całkiem wyniszczony szybko zmarł”) zostaje skierowany do parafii w Paczkowie. Dwa lata potem synod Kościoła Ewangelickiego Niemiec, niepodzielonego jeszcze na część zachodnią i wschodnią, powołuje „Aktion Sühnezeichen” – Akcję Znaków Pokuty. Niemieccy chrześcijanie chcą zadośćuczynić za II wojnę światową i wyciągnąć rękę na pojednanie do narodów, które skrzywdzili. Inicjatorem Akcji był Lothar Kreyssig, sędzia, który w czasie wojny publicznie sprzeciwił się eksterminacyjnej polityce nazistów. W roku 1959 Kreyssig poznaje katolika Güntera Särchena młodego pracownika kurii diecezjalnej w Magdeburgu. W tym czasie Kreyssig bezskutecznie poszukuje punktów zaczepienia dla Znaków Pokuty na terenie Polski. Wkrótce taki punkt się znajduje. W 1960 roku w ręce ks. Globischa trafiają materiały duszpasterskie kurii magdeburskiej. – To były przezrocza, bardzo mi się spodobały. Oni mieli więcej możliwości wydawania dobrych rzeczy. W Raciborzu zajmowałem się m.in. duszpasterstwem studentów, potrzebowałem takich pomocy – opowiada ksiądz. Napisał do Särchena, który kierował biurem ds. materiałów katechetycznych kurii magdeburskiej, czy byłaby możliwość przesłania materiałów. – Tak się zaczęła nasza znajomość i ożywione kontakty. Po krótkim czasie zaprosiłem go do nas. Ale żeby Sarchen dostał wizę potrzebne było zaproszenie, najlepiej od byłego więźnia obozu koncentracyjnego. Znałem pana Szpilę spod Głogówka który był więźniem obozu. Chętnie zgodził się zaprosić Särchena – wspomina ks. Globisch.
W międzyczasie ksiądz został proboszczem w Wawelnie i właśnie tam w 1960 r. nastąpiło pierwsze spotkanie. Günter Särchen przyjechał wartburgiem wypełnionym przemyślnie ukrytymi materiałami duszpasterskimi i literaturą z Zachodu. – Na szybie miał czerwony trójkąt, znak oświęcimski i numer obozowy. Dzięki temu celnicy w ogóle go nie kontrolowali – mówi ks. Globisch. Särchen chciał się zapoznać z ważnymi środowiskami kościelnymi w Polsce. Ksiądz Globisch pojechał z nim do redakcji „Gościa Niedzielnego”, „Tygodnika Powszechnego”, „Przewodnika Katolickiego”, do klasztoru w Laskach i do Lublina.